Geoblog.pl    Wjkrzy    Podróże    Wielkanoc w Lizbonie    Wielki Piątek
Zwiń mapę
2019
19
kwi

Wielki Piątek

 
Portugal
Portugal, Lizbona
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2779 km
 
Pospaliśmy sobie, oj pospaliśmy. Na takich krótkich wyjazdach zawsze trzeba godzić dwie sprzeczności. Przyjechaliśmy bowiem, nie tylko po to, żeby zwiedzać, ale i wypocząć. Cztery dni w Lizbonie, w tym jeden poświęcony na podróż do Sintry, to stanowczo za mało, na gruntowne zwiedzenie miasta. Trzeba więc dokonywać wyborów.
Dlatego nie mam ambicji, żeby traktować moje opisy podróży, jako przewodniki. Są to tylko relacje z moich wypraw, z mojego punktu widzenia i piszę tylko o tym, co widziałem i doświadczyłem.
Po rytualnym wypiciu pierwszego w tym dniu kubka kawy, zabieram się za robienie śniadania. Z tego, co wczoraj wieczorem udało się kupić u „chińczyka”. Już o tym pisałem, przy okazji relacji z Walencji i Malagi. Tu, na południu Europy, w dużych miastach, są nieprzeliczone ilości sklepów typu „mydło i powidło”. Zwykle prowadzone przez Chińczyków, ale to nie reguła. Są też sklepy hinduskie, arabskie i inne, niż Chińskie, z Azji Południowo Wschodniej.
Ich ogromną zaletą jest to, że pracują na okrągło, siedem dni w tygodniu i to do późnego wieczora. Ale asortyment jest mocno ubogi. I zwykle nie ma cen na towarach, klient płaci tyle, na ile wygląda.
Dlatego nasze śniadanie było raczej skromne i nie było w nim nic portugalskiego, słabo, ale zaraz to poprawimy, idziemy do supermarketu spożywczego, zrobić zakupy na trzy dni.
Dlaczego na trzy? Bo, w Portugalii święta wielkanocne obchodzi się inaczej. Od Piątku, do Niedzieli. Poniedziałek jest zwyczajnym dniem pracy. Ale w piątek większość sklepów jest zamykana wcześniej, w sobotę pracują wszystkie sieci i sklepy spożywcze. Reszta może być zamknięta. W niedzielę wszyscy świętują, oprócz „chińczyków”.
Dlatego pierwszym „zabytkiem”, do zwiedzenia w piątek był supermarket. Tylko trzeba tam dojść. Bairo Alto, czyli Stare Miasto, to plątanina wąskich uliczek, krzyżujących się pod wszystkimi możliwymi kątami. Tak w Europie budowano kiedyś miasta, kto tam się przejmował urbanistyką? Bez nawigacji nie jest łatwo.
Ulicą, obok, której mieszkamy jeździ najsłynniejszy w Lizbonie tramwaj linii 28. W ogóle, tramwaje w Lizbonie to charakterystyczny znak tego miasta. Lizbona? Tramwaje, to często pierwsze skojarzenie. Są niesamowite, jedno wagonowe, wyglądające, jakby od stu lat nikt nic nie zmieniał. No, bo pewnie zresztą tak po prostu jest. Z zewnątrz wyglądają dokładnie tak, jakby po sto lat miały.
Co do tramwaju 28, to zalecam szczególną uwagę. Linię tą upodobały sobie gangi wschodnio-europejskich kieszonkowców. Widziałem ich, czyhających przy wejściu na nieostrożnych turystów. Choć uważam, że informacje o pladze kieszonkowców w Lizbonie za mocno przesadzone, to w miejscach naprawdę zatłoczonych trzeba jednak uważać. My po mieście chodzimy bez dokumentów i z taką ilością pieniędzy, jaka może nam być potrzebna. I trzymamy je „przy orderach”.
Do Lizbony trzeba przyjechać ze sprawną nawigacją, zdecydowanie, nie taką, jak w moim smartfonie. Mam wrażenie, że jej dokładność wynosi jakieś dwadzieścia lub więcej metrów. W Lizbonie to robi różnicę. A w zaułkach na dodatek, gdy była szczególnie potrzebna, smartfon szukał satelity i znaleźć nie mógł. Więc trochę sobie pomyszkowaliśmy po tych uliczkach, nim dotarliśmy do supermarketu. Tu chciałem dodać, że Lizbona rozciąga się nie tylko wszerz i wzdłuż, ale w górę i w dół. Zgubienie drogi może skutkować koniecznością wdrapywania się po stromiznach a potem zejściem w dół, raz tak, raz tak, aż do padnięcia na twarz. Weźcie lepszy smartfon, może być Chiński, ale dobry.
Robimy świąteczne zakupy. Ceny są w porządku, taniej niż w Hiszpanii, więc nie musimy się tak bardzo szczypać. Szukam tylko lokalnych produktów i wyrobów, zwłaszcza świątecznych. Jest tego sporo, nie ma problemu, żeby sobie posmakować Portugalskiej kuchni do woli. Podobnie jak Hiszpanie, Portugalczycy to zdecydowani mięsiarze. Stąd wędlin i kiełbas wybór ogromny. Jak lubisz wieprzowe, tłuste kiełbasy, tu ich znajdziesz, ile chcesz.
Osobna historia to paszteciki, paszteciki wszędzie. Takie małe coś, na jeden porządny kęs. Są ich niezliczone odmiany, ale w sklepie napisy tylko po portugalsku, wiec paszteciki kupuję „po wyglądzie”, a zasadzie loteryjnie, co się trafi, to będzie. Oprócz tego jest zatrzęsienie wypieków z mięsem lub kiełbasą. Bardzo to lubię, łapiesz taką wielką, jeszcze ciepłą bułę nadziewaną tłustą wołowiną. Tłuszcz aż kapie po brodzie, pychota. Nakupiłem tych najbardziej niezdrowych, w końcu są święta. Objuczeni jak wielbłądy ciągniemy się do domu. „Zrzut” zakupów w kuchni i jesteśmy wolni. Mamy zapasy na co najmniej trzy dni i nic nas nie zaskoczy. Alleluja.
Zapomniałem, o Pastel De Nata lub Pastéis de nata – babeczki budyniowe z ciasta francuskiego charakterystyczne dla kuchni portugalskiej, wywodzące się z lizbońskiego klasztoru hieronimitów w Belem. Zakonnicy używali pierwotnie białek z kurzych jaj do krochmalenia habitów, a z niepotrzebnych żółtek zaczęto produkować babeczki i działalność ta stała się z czasem ważnym źródłem dochodów klasztoru. Po likwidacji klasztoru w 1834 r. przepis sprzedano rodzinie, która sprzedaje je pod zastrzeżoną nazwą pastéis de Belem w piekarni sąsiadującej z klasztorem. A potem poszło, i dziś małe okrągłe ciasteczka można tu spotkać na każdym kroku.
Portugalia to kraj sardynek, nigdzie na świecie te ryby nie cieszą się taką estymą. Można je spotkać wszędzie, przyrządza się je na setki sposobów. Są specjalne sklepy tylko z puszkami sardynek. Niektóre całkiem duże. Gdy wejdziesz do takiego sklepu, nie można uwierzyć, ile może być rodzajów sardynek w puszce. Gosia zatęskniła za królową PRL’u wędzoną sardynką w oleju. I wiecie co, w całej Portugalii nic takiego nie kupicie. Mało tego, nigdzie nie widziałem innych wędzonych ryb, oni tu jadają świeże ryby. Wędzone ryby wymyśliły ludy północy. Tu nigdy nie było takiej potrzeby, świeżych ryb jest przecież dostatek. Więc Gosia wędzone sardynki może sobie kupić dopiero w Polsce.
Na ulicach tłok straszny. Chodniki są bardzo wąskie, czasem jak się trafi na jakieś szczególne łazęgi, trzeba się wlec za nimi. Właśnie na coś takiego trafiliśmy. Przed nami słania się jakiś nastolatek, jakby naprawdę nie miał już siły iść. I Gosia nie wytrzymał a – „ Idź szybciej, bo cię w dupę kopnę”, ostro poleciało. I trafiło oczywiście na Polaka. Gapił się na nas i gapił, dobrze, że się mamusi nie poskarżył. Radzę uważać, rodaków tu zatrzęsienie.
Pogoda w piątek dostosowała się do liturgii, niebo płakało i płakało. Nie cały czas, ale zdecydowanie pogoda powodowała spory dyskomfort. Prognozy przewidują, że trzy następne dni będą słoneczne, więc nie ma takiego ciśnienia, ale dziś musimy sobie raczej większe plany odpuścić. Postanawiamy połazić po sklepach, skoro na dworze leje to zwiedzać za bardzo się nie da.
Pudło. W Portugalii Wielki Piątek to zły dzień na zakupy. Było jak w Maladze w sylwestra. Wczesnym popołudniem wszystko pozamykali. Za to, jak doświadczyliśmy później, w Niedzielę Wielkanocną wszystko otworzyli. U nas jest odwrotnie, bo u nas dużo rzeczy jest odwrotnie. Taka nasza specjalność. Jak dla mnie, Portugalskie pojmowanie Wielkanocy jest sensowniejsze. W Piątek się smucą, więc nie chodzą na zakupy. Ale po zmartwychwstaniu? Trzeba się cieszyć, wszystko otwarte. Choć ostrzegali, że nie. Żyjemy w naprawdę szalonym świecie.
Idzie chmura, trzeba wiać. Chowamy się w zadaszonym kawiarnianym ogródku. I siedzimy aż przestanie, poza tym, siedzenie i jedzenie to tutaj sport narodowy. Oni cały czas siedzą i jedzą, a jak nie mam miejsc w knajpach, to stoją przed drzwiami i też jedzą, i pija. I tak 7/24, u nas się tak pracuje, u nich je. Kumacie różnicę. Cały czas powtarzam, narobić się, tak żeby zarobić, to nie żadna sztuka. Ale wariant odwrotny już nie. Widać, że oni tu nad tym bardzo mocno pracują, każda pora dobra na wypad do knajpy. Serio, tu się dzieje cały dzień i całą noc.
A skoro o jedzeniu, to deszcz przestał padać, więc wyszliśmy z ogródka i poszliśmy do największej chyba w Lizbonie żarciowni. Mercado da Ribeira, świątynia żarcia. Dookoła budynku stoiska z jedzeniem, w środku gigantyczna sala jadalna. Je się tam zresztą wszędzie, z konieczności, bo znalezienie wolnego miejsca jest bardzo trudne. Ludzie jedzą gdziekolwiek, ale nie cokolwiek. Tu znajdziesz też najlepsze w mieście paszteciki, tylko nastaw się na stanie w kolejce. Takie nastały czasy. Znów po wszystko, co dobre, są kolejki, tyle że turystów.
Powoli wracamy do domu, w końcu startujemy w konkurencji „oldbojów”, nie to, co Ilona i Nigel, oni by to miasto w jeden dzień oblecieli. My już nie.
W Wielki Piątek na półwyspie Iberyjskim odbywają się liczne procesje żałobne. To potrafią być piękne widowiska, zawsze chciałem taką procesję zobaczyć. Nie znalazłem w sieci dokładnej informacji na temat Lizbony, ale ktoś pisał, że tu w Wielki Piątek też przechodzi procesja. Wychodzi z katedry na Alfamie, ale którędy, nie znalazłem.
Wygląda na to, że nie dane nam będzie. Trudno, nie ma takiej możliwości, żebyśmy dziś wieczorem nabijali następne kilometry, mamy po prostu dość. O zachodzie słońca, dobrze po dwudziestej rozdzwoniły się dzwony w całym mieście. Chrystus skonał na krzyżu o zachodzie słońca. Zaczęły się msze żałobne we wszystkich kościołach.
Ale skoro my nie mamy sił, żeby pójść na procesję, to może procesja przyjdzie do nas. I przyszła. Najpierw usłyszeliśmy w oddali głos werbli, który przybliżał się z każdą chwilą, nie ma żadnej wątpliwości, to na pewno procesja. Buty na nogi, kurtka na grzbiet i aparat w dłoń, schodzę na dół. Tuż koło naszego domu jest szeroka ulica, która prowadzi prosto do Alfamy i stamtąd właśnie nadeszła procesja.
Fascynujące, naprawdę fascynujące. Długo ciągnący się pochód, z figurami, obrazami, sztandarami i innymi tego typu imponderabiliami, nie pozostawia obojętnym. Jest zupełnie inaczej, niż w naszym kraju i naprawdę robi wrażenie. Stałem tam, aż wszyscy przeszli, warto było. Zagadką pozostanie tylko to, jak to się stało, że mimo, że na procesję nie poszedłem to ona sama przyszła do mnie. Ostatnio coś dużo w moim życiu takich „przypadków”, ale to już zupełnie inna historia i na zupełnie inną książkę.
To był kolejny długi dzień, oczy mi się już same zamykają, dobranoc.


 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (9)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Wjkrzy
Włodzimierz Krzysztofik
zwiedził 12.5% świata (25 państw)
Zasoby: 393 wpisy393 253 komentarze253 3081 zdjęć3081 34 pliki multimedialne34
 
Moje podróżewięcej
18.04.2019 - 23.04.2019
 
 
25.01.2019 - 09.02.2019
 
 
29.12.2018 - 01.01.2019