Geoblog.pl    Wjkrzy    Podróże    Birma    Złodziej z Yangonu
Zwiń mapę
2019
06
lut

Złodziej z Yangonu

 
Tajlandia
Tajlandia, Bangkok
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10483 km
 
Koniec, dziś opuszczamy Birmę, na podsumowanie przyjdzie czas później, muszę to wszystko uporządkować w głowie. Dziś jest mi po prostu smutno, żal wyjeżdżać. Od pierwszych chwil, po lądowaniu w Mandalay, każdy dzień spędzony w Birmie, był dla mnie szczególny. Każdy obfitował w moc wrażeń, każdy dawał kupę radości. Czy to była podróż życia? Zdecydowanie tak.
Ale o tym napiszę dopiero, gdy już będę szykował materiały do następnej książki. To będzie moja najlepsza, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Wszystko to, co się działo, wszystko to, czego doświadczyłem, wszystko, czego się nauczyłem, jest tego tyle, że dziś mam mętlik w głowie.
Niech to się wszystko ułoży, a że się ułoży, też nie mam żadnych wątpliwości. Pojechałem do Birmy w pielgrzymkę, po zrozumienie i naukę. Jedno i drugie dostałem. No dobra, ale jako się rzekło, na filozofię będzie jeszcze czas.
Co poza tym? Birma straszy na turystycznych forach, w opowieściach tych, którzy tu byli, i z radością uciekali z powrotem do Tajlandii. Ja nie chcę jechać do Bangkoku, tu mi się, poza wszystkim innym, po prostu podoba. Mimo tego strasznego syfu, jest mi po prostu dobrze być tutaj.
Moja rada jest taka, jeśli nie możesz się wyluzować, jeśli wszechobecny syf na tyle zakłóca Twoje samopoczucie, że nie możesz po prostu się bawić, być, uczestniczyć w tym wszystkim, to nie jedź. Ale miej świadomość, co ta decyzja oznacza. Nie zobaczysz wtedy tego wszystkiego, co powoduje totalny opad szczęki i zachwyt aż do bólu.
Nie poznasz wtedy wspaniałych smaków kuchni shan, Birmańskiej kuchni w ogóle. Za raj do jedzenia uważałem Tajlandię, ale dziś jest już inaczej. Birmańska smakuje mi znacznie lepiej. Jest w niej więcej smaku, lepiej je mieszają, są bardziej delikatni w kuchni. Nie walą samurajskim mieczem, odcinając jedzącemu gardło po sam kręgosłup, tylko stawiają akcenty. Jak ostre, to ostre, ale nie musi być jak brzytwa.
Jeśli chodzi o zwiedzanie, o tzw. zabytki, Birma ma do zaoferowania ich niegraniczone bogactwo. My tylko liznęliśmy to, co najważniejsze, czasu było zdecydowanie za mało. Jest tego znacznie, znacznie więcej. Nie widzieliśmy Mingun, nie byliśmy w złotej świątyni, nie pojechaliśmy nad jezioro Inle. I tak dalej, i tak dalej.
Myślę jednak, że i tak było tego bardzo dużo, to też musi mi się w głowie ułożyć, na razie mi się kręci, jak na karuzeli. Gdy zamykam oczy i wspominam, było tego tyle, ile nigdy w życiu, w tak krótkim czasie nie widziałem.
O Pagan nawet nie ma co dyskutować, takich miejsc na świecie, jest tylko kilka. Mandalay i okolice, jak niewiele regionów, nadaje się na bliższe i dalsze wycieczki. W okolicy jest „materiału” na znacznie więcej dni pełnych wrażeń, niż my mieliśmy. Myślę jednak, że lepiej jednak ich nie „odklepywać”. Zrobienie trasy zwanej tu „one day tour”, gdzie w planie jest równo dziesięć miejsc do zobaczenia, to nie jest najmądrzejszy pomysł. Moim zdaniem, nic się w takim tempie nie zobaczy, o doznaniach duchowych, nawet nie warto mówić. Radzę nastawić się na wolniejsze tempo.
Był taki moment w Saging Hill, gdy poszedłem do jednej z większych pagód, sam. Bezcenne doświadczenie, gdy jesteś tylko Ty i Budda, patrzący na Ciebie z uśmiechem, gdzie tylko się odwrócisz. Stoisz wśród krużganków i dziedzińców klasztoru, nic Ci nie zakłóca odbioru. Czy czujesz, że on tu jest? Czuję, jak inaczej można tego doświadczyć? Zatrzymaj się, pozwól, żeby to w Ciebie weszło, tylko zachowując spokój umysłu, zwalniając czas, pozbywając się tego, co jest poza tą właśnie chwilą, poczujesz to, po co tu jesteś. Doświadczysz tego, czego oczekiwałeś. Nie spiesz się, Bądź tylko tu i teraz, a dostaniesz to, po co przyjechałeś.
Czy warto przyjechać do Yangonu? A czy warto zobaczyć piramidy w Gizie? Bez Szwegadon Pagoda, Twój wyjazd nie będzie pełny. Tu bije duchowe serce narodu, nie zobaczyć tego ogromu, nie współuczestniczyć w tym, to gorzej niż błąd.
Handel, hurt, detal. To zagadnienie na dłuższą pisaninę. Podsumować spróbuję tak. Ceny są zniewalająco niskie, na wszystko. A jest tego trochę. I dla miłośników produktów „markowych” i dla zwolenników kupowania pamiątek. Oraz wszystkiego innego też.
Nie liczcie na słynne 7/11, w Birmie ich nie widziałem. Są tego typu sklepy, ale to nie to samo. I nie stoją na każdym rogu. Czasem trzeba troszkę poszukać, albo zadowolić się miejscowymi norami z gatunku „mydło i powidło”.
Pojawiają się już ogromne galerie handlowe, ale to pominę milczeniem, bo to zaraza niszcząca cały świat. Mnie najbardziej się podobały, i oferowały najniższe ceny, niewielkie sklepy rozrzucone po mieście, gdzie towar był „galeryjny”, ale po znacznie niższych cenach. Tylko trzeba je znaleźć.
Podobnie przy szukaniu czegoś osobliwego, a Birma cała jest „osobliwa”, ta sama rada. Szukaj, Szarik szukaj, a na pewno znajdziesz więcej niż szukałeś.
Hotele zdecydowanie przerosły nasze oczekiwania. Wszystkie trzy na wysokim poziomie. W Bagan można się było tego spodziewać, ale w Mandalay i Yangonie, za te same pieniądze, co osławiony New Siam 2 w Bangkoku, jakość o dwie gwiazdki większa, o dwie gwiazdki. Bardzo duże pokoje, mnóstwo mebli, szafy, komódki, toaletki. Po kilka ręczników, mnóstwo drobiazgów toaletowych, klapki, kapcie, szlafroki, o nowoczesnym telewizorze LCD nie wspomnę. I na dodatek przyzwoite śniadanie w cenie. Oba nowe, czyściutkie i dobrze położone. O obsłudze nawet nie ma co mówić. W sumie, znów plus dla Birmy.
Rejs po Irrawaddy? Bez komentarza, najlepiej wydane pieniądze. Między Mandalay i Bagan, nie ma lepszego transportu. I bardziej atrakcyjnego oczywiście, to jest absolutnie doskonały pomysł.
I na koniec, to, co najważniejsze, ludzie. To ludzie stanowią o wszystkim, od nich zależy, jak gość będzie się czuł. I tu Birma daje najwięcej, tak wspaniałych ludzi nie spotkaliśmy nigdzie indziej. Napiszę o tym więcej, potem, dziś tylko kilka słów. Jeśli Tajlandia jest krainą uśmiechów, to czym jest Birma, skoro bije Tajlandię na głowę? Nigdzie nie czułem się tak spokojny i bezpieczny. Mimo bardzo mocnych wrażeń, bo widoki potrafią być szokujące, o nic się nie martw, każdy napotkany człowiek będzie życzliwy i skory do pomocy. Mimo tego, że z angielskim tu strasznie słabo, dasz radę, od czego masz ręce? Niczym się nie przejmuj, jesteś w gościach, a gospodarz wita Cię zawsze z uśmiechem i bezinteresowną życzliwością. Właśnie bezinteresowną, oni jeszcze nie są zepsuci pieniądzem, jeszcze dają nie wyciągając ręki po pieniądze. Słowa „bakczysz” tu nie uświadczysz. Nic Ci nie grozi, gdzie nie pójdziesz, będziesz bezpieczny, porzuć wszystkie lęki, nic Ci się nie ma prawa stać. Bądź z nimi a dostaniesz znacznie więcej, niż dasz. Ale Ty też nie zostawaj dłużny, uśmiech i spokój załatwią wszystko. Aż czujesz na skórze, gdy wchodząc z nimi w relację, spotykasz się ze zwykła ludzką dobrocią. Taką po prostu, nie wiem, czy jest w tym zagubionym świecie coś cenniejszego? A właściwie to wiem, nie ma. Im bliżej nich będziesz, tym więcej z tego skorzystasz. Nie bój się ich, to zupełnie inny gatunek, w Birmie mieszkają zupełnie inni lud, niż w krajach uznanych za „rozwinięte”. Ja się cały czas śmiałem, żartów końca nie było. Choćby ta sytuacja, gdy Gosia poprosiła w sklepie, żeby ją pomalowali na twarzy tanaką. Czemu nie, Panie zrobiły jej makijaż po Birmańsku, ubaw był po pachy, dla wszystkich. I tak w każdej sytuacji. Pozbądź się uprzedzeń, zostaw wszystkie lęki, bądź szczęśliwy, w Birmie to banalnie proste szczęśliwym być.
Siedzimy w pokoju i szykujemy się do podróży, udając „jarząbka”, bo koniec doby hotelowej w południe, a na lotnisko jedziemy przed trzecią. Niestety, o pierwszej dzwonią, musimy opuścić lokal. No to łapię, co jeszcze nie spakowane, w pośpiechu, a ten, jak powszechnie wiadomo, nie pozostaje bez konsekwencji. Nie, nie zostawiłem paszportów, kart lub pieniędzy, ale też było wesoło.
Na dole czekamy na sprawdzenie pokoju. Najpierw płacimy za mini bar, nie bolało, w tym hotelu można sobie pozwolić. Ale jest mały problem, „laundry bag”. Podobno nie ma. Nigdy nic z pokoju nie zabieramy, nie jesteśmy Amerykanami, którzy ładują do walizek wszystko, co się zmieści. No więc, jaka znowu torba? Nie widziałem żadnej torby. Gość, manager od sprzątania, jednak twardo obstaje przy tym, że torba była, ale nie ma. I czy ja jej sobie nie wziąłem? Nie podoba mi się to, pal sześć torbę, ale sam fakt posądzenia. Gosia na takie dictum dostaje białej gorączki. Awantura wisi w powietrzu, na sam koniec, a koniec wieńczy dzieło, jest mi z tego powodu smutno.
Nerwy, zły doradca, może popsuć wszystko, co z takim mozołem przez dziesięć dni zbudowano. Tego nie można popsuć. Zapłaciłem za torbę, niesmak pozostał. Jeszcze, idiota, powiedziałem, że z tego powodu obniżę im ocenę. Musiało zaboleć, bo Pani z recepcji mi te pieniądze, pięć tysięcy, oddała, prosząc bym tego nie robił. Teraz to mi się dopiero przykro zrobiło, a banknot po prostu parzył mnie w ręce. Bo to średnia dniówka w tym kraju, całe trzy dolary. A ktoś by musiał zapłacić z własnej kieszeni, czyli ten dzień przepracować za darmo. Nigdy nie wolno zapominać, ile dla innych są warte sumy, które my uważamy za grosze, o tym zawsze trzeba pamiętać, by nikogo nie skrzywdzić, ja zapomniałem, wstyd mi strasznie.
Poszliśmy wydać ostatnie pieniądze, a przede wszystkim, po najtańsze w świecie papierosy. Są i takie, które kosztują niecałe dwa złote. Inne, takie jak, Winstony czy Camele, kosztują niecałe trzy. Bierzemy … dużo. Może nas nie złapią?
Dla syna mam kolejne kulinarne niespodzianki, tym większe, że znów raczej po angielsku nic na nich nie napisali. Mogłem wziąć dużo więcej, ale wybrałem to, co chyba da się spożytkować. Na kilku są angielskie instrukcje, czy choć opis, co to jest. Ale na innych nie.
Gdy wróciliśmy, taksówka już czekała, pół godziny przed czasem. Jak tym ludziom na zarobku zależy, że dla dobrego kursu taksówkarz dodatkowe pół godziny poświęca?
No to otwieram walizkę i wkładam papierosy, a tu „laundry bag”. O rzesz kurwa mać, ale przypał. Recepcjonistka, ta co mi pieniądze oddała, śmieje się mówiąc „o jest”. A ja płonę ze wstydu. Sprawa jest banalna, łapałem w pospiechu ciuchy, torba leżała koło sejfu, a na niej mój sweter i koszulka. Złapałem w garść i wrzuciłem do walizki, razem z torbą. I jak ja teraz wyglądam? Mam ochotę się zapaść pod ziemię, „złodziej z Yangonu”, tak się właśnie czuję.
A Gosia na to, o teraz sobie przypominam, ona leżała koło sejfu, pod twoim swetrem. Teraz sobie przypomina, rychło w czas.
Mam nadzieję, naprawdę mam taką nadzieję, że mi uwierzyli, jak nie, to jest mi strasznie przykro. Wygląda jednak na to, że po raz kolejny uda się to zamienić w żart. Przepraszałem nie raz i nie dwa. Powiedziałem, że dam im jedenaście na dziesięć. Ale co się stało, to się stało. Zwinąłem torbę, co z tego, że nieświadomie. Fakt się liczy, a ja mu zaprzeczałem. I wtedy przypomniał mi się namazany białą farbą, na murze sąsiedniego domu, niezdarny wizerunek Buddy. Jakiś budowlaniec namazał go na ścianie, a my mieliśmy go centralnie w oknie. Za pewny swego byłem, dostałem po łapach, to była nauka. Jeszcze długo mnie będzie bolało, taka może być siła trzech dolarów.
Pora na nas. Na lotnisko mamy około dwudziestu kilometrów, gogle ocenia czas na przejazd samochodem w około dwadzieścia minut. Akurat, jechaliśmy godzinę. Przez cały Yangon, prawie cały czas w korku. Układ komunikacyjny jest trochę podobny do Kuala Lumpur, tylko tak kręgosłup tworzą autostrady na estakadach. Tu „przelotowe” ulice są na ziemi, mimo, że bardzo szerokie, o żadnym „przelocie” mowy nie ma. To była naprawdę długa podróż, i gdy już zwątpiłem, że w końcu dojedziemy, byliśmy na miejscu.
Lotnisko jest bardzo ładne i funkcjonalne. Nie za duże, ale ruchu tu nie ma. W Air Asia stoi przed nami kilka osób. Załatwiamy szybko sprawę i mamy wolne. Maiłem trochę niepokoju o nasze walizki, gdy przyjechaliśmy, ważyły mniej niż dziesięć kilo. Ale to się zmieniło. Na szczęście mieścimy się jeszcze w limicie, ale dużo do niego nie zabrakło.
Odprawa paszportowa i kontrola bezpieczeństwa, też chwila. Bez stresu, bez nerwów i ciągłego kontrolowania czasu. Gdybyż tak było na Suvarnabhumi.
„Aleja wilków”, czyli galeria sklepów ciągnie się bez końca, mało tego, tak to uplanowali, że jeździmy schodami góra dół, a do wyjść wciąż daleko. Na szczęście ceny, jak wszędzie, koszmarne. Mało tego, towar w najbardziej ekskluzywnych sklepach daleko odbiega jakością i wzornictwem to, co Gosia ma w walizce. Taka karma.
Ale zawsze musi się w końcu coś stać. I się stało, wpadliśmy prosto na Desigual. A to pech. Tego się nikt, włącznie z Gosią, nie spodziewał. Co było dalej, chyba nie muszę opisywać. A do mojej kolekcji kolejne zdjęcie Desiguala, tym razem w Birmie.
Odlatujemy o zachodzie słońca, gdy samolot wzlatuje w powietrze, pod nami ujście Irrawaddy do morza, wszystko płynie, czas, rzeka pod nami, i my coraz szybciej oddalający się od Birmy, w kierunku Tajlandii. Zachodzące słońce świeci w moje okno, coś odchodzi, coś przychodzi. Życie toczy się dalej.
Bangkok, jest zupełnie inaczej niż dziesięć dni temu. Już w terminalu gorąco, za drzwiami piekło. Jak w lecie, pogoda się zmieniła, jest obezwładniająco duszno i gorąco. Taxi na numerki, przed nami pięćdziesięciu innych klientów. Schodzi ze dwadzieścia minut zanim ruszamy. Wieczór, ruch już mniejszy, szybko docieramy do hotelu. Mamy zdecydowanie dość, lot trwał godzinę z kawałkiem, ale pół dnia zleciało. Poszliśmy po zakupy, w coffe shopie siedzi buldog, biszkopt. Jeszcze bardziej spasiony od naszego. Taki sam pieszczoch, po minucie już mi mordę lizał. Pokazujemy zdjęcia naszego, buldog francuski łączy ludzi wszystkich krajów.
Koniec balu, do pokoju, zdecydowanie musimy odpocząć, mamy co jeść, pić i palić. Wieczór był uroczy, rano pozostały tylko puste opakowania po smakołykach. I tylko w moim sercu jakaś pustka, po tym, co było tam, jest już inaczej, zrobiłem kolejny krok na mojej drodze. Dokąd ona prowadzi? Czas pokaże, płyniemy przez życie nurtem wody, ona zdecyduje, co będzie za następnym zakrętem.



 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (5)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Wjkrzy
Włodzimierz Krzysztofik
zwiedził 12.5% świata (25 państw)
Zasoby: 393 wpisy393 253 komentarze253 3081 zdjęć3081 34 pliki multimedialne34
 
Moje podróżewięcej
18.04.2019 - 23.04.2019
 
 
25.01.2019 - 09.02.2019
 
 
29.12.2018 - 01.01.2019