Geoblog.pl    Wjkrzy    Podróże    Birma    Pagan, odsłona druga
Zwiń mapę
2019
02
lut

Pagan, odsłona druga

 
Birma
Birma, Pagan
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9403 km
 
Pierwszy dzień w Bagan to był zachwyt odkrycia rzeczy, o jakich się filozofom nie śniło. Jeśli popatrzymy na to od strony Europy, z której pochodzimy, powiedzenie to nabiera dosłownego sensu. W mrokach naszego średniowiecza nie mieliśmy pojęcia o tym odległym świecie, nawet nie wiedzieliśmy, że on istnieje. Do czasów wypraw Marco Polo, nikt nie wiedział, że równolegle kwitły tu olbrzymie i bogate królestwa. Dziś, mimo, że możemy przez sieć zobaczyć wszystko, to jednak obrazki i filmy na ekranie a to, co widzą nasze oczy w rzeczywistości, to nadal dwie różne rzeczy.
Niemy zachwyt, powtórzę to jeszcze raz, tak w jednym zdaniu mogę opisać pierwszy dzień w Bagan. Dziś, już jest trochę inaczej, niestety, bo te nasze przeżycia były absolutnie niezwykłe. Każda fala opada, nasze uniesienie też. Ale dziś też jest pięknie.
Pogoda się nie zmienia, na śniadanie trzeba iść w swetrze, ale od dziesiątej zaczyna się robić naprawdę ciepło. Gdy wyruszamy, tym razem e-bike jest czerwony, około południa, jest już gorąco, nawet bardzo gorąco.
Jedziemy w kierunku Bagan. O tym, żeby zabrać dziesięć dolarów dla malarza, któremu ktoś wcisnął pięćdziesiąt złotych, pamiętałem. Był, wziął i podziękował, a mnie zapisano dobry uczynek, wart znacznie więcej. Jeśli naprawiłem krzywdę, którą mu ktoś wyrządziło, to jeszcze dostanę ekstra bonusa. To się po prostu opłaca.
Bez zatrzymywania jedziemy aż do bram starożytnego miasta, stolicy królestwa Pagan. To najstarsze ruiny zachowane w okolicy. Datowane są na około dziewięćsetny rok naszej ery. Gosia każe zatrzymać naszego rumaka, nie z powodu murów, czy innych tego typu budowli, ale innego rodzaju „zabytku”. Mamy tu tętniący życiem bazar, jest sobota, na którym kłębią się tabuny ludzi. Mają wolne to, jak to dziś przyjęte w całym świecie, idą na zakupy. My ciągniemy pielgrzymkami do galerii handlowych, oni mają wioskowy bazar. Ogromny.
Towarów, jak to w Azji, nieprzeliczona ilość. Pstrokacizna, tumult, jak na odpuście, tylko dużo tego, dużo więcej. Ubrania oczywiście „one size”, więc nic tu nie kupimy. Reszta bardzo marnej jakości, dostosowanej do kieszeni ubogiego klienta, więc też nic dla nas chyba nie znajdziemy. Poza tym mamy tu ważniejsze sprawy, więc jedziemy dalej.
Ruch dziś duży, musze szczególnie uważać, ale jakoś daję radę. Zatrzymujemy się przy złotym pałacu, ale za to trzeba płacić dodatkowo, poza tym to bardziej współczesna budowla, odpuszczamy. Zresztą nie widać, żeby ktokolwiek tam wchodził, więc pewnie nie warto.
Po prawej widzę wysoką wierzę, Maha Bodi Phaya, tu się na chwilę zatrzymamy. Budowla jest trochę inna, bardzo stroma, o widocznych wpływach hinduistycznych. Tu spotykamy, jedynych do tej pory Polaków. Też są na feriach, z dziećmi, tak samo zachwyceni Birmą, miło, że nie tylko nam tak tu się podoba.
Droga skręca w lewo, a my razem z nią. Następna świątynia, Gadawt Palin, pełno ludzi, ale nic nowego. W tym natłoku nie robi szczególnego wrażenia, gdyby była tylko jedna, z pewnością byłoby inaczej. Ale za to jest wesoło, nie dość, że pełno turystów z całego świata, to dziś i Birmańczycy ruszyli na zwiedzanie. Jeden taki, ubrany jak na „boże ciało”, fotografuje swoje trzy żony, pewnie jest zupełnie inaczej, ale facet z trzema ślicznymi Birmankami, wygląda i prezentuje się jak paw królewski.
Teraz przechodzi koło mnie grupa miejscowych, wystylizowanych na japońską młodzież, manga, kolorowe czupryny, takież samo ubranie.
Kolejne doświadczenie, idziemy do toalety. Dziura w ziemi, ale w porządku, jak na Azję, bardzo w porządku. I jest jedna ciekawostka, przed każdą kabiną stoją klapki. Jak ktoś boso, to może sobie założyć, bardzo ciekawe. Mało tego, jest kran z wodą i mydło. A mówią, że Birma …
Mahda Gudi, kolejna pagoda, nawet nie wchodzimy. Jedziemy dalej na południe. Przy drodze stoją autokary, muzeum archeologiczne. Kolejny zysk z podróżowania samemu, nie musimy tam wchodzić. I zbiorowisko knajp. Też dla wycieczek zorganizowanych. Mijamy to wszystko i dojeżdżamy do miejsca, gdzie skończyliśmy wczoraj. Manuha Temple, mnóstwo ludzi, to wchodzimy. I warto było, w przedsionku stoi wielki garnek, ze trzy metry wysokości. Obok porządna drabina z poręczami, co rusz ktoś tam wchodzi i wrzuca pieniądze. Ło, pewnie to pomyślność finansową zapewnia. Gosia jest bardzo zainteresowana, ja mniej, bo sami wiecie, teraz to mi już uganianie się za forsą nie przystoi. Ale małżonka jak najbardziej. W środku garnka góra kasy, będzie zupa na pieniądzach, czegoś takiego to jeszcze nie widzieliśmy. Z tej radości idziemy jeszcze walić w dzwon, jak Gosia mu dowaliła, to całe miasto słyszało. Tak się tu można w świątyni zabawić. No i jak Buddyzmu nie polubić? Gdy sobie przypomnę „kościelną atmosferę” w kraju, wybaczcie, ale to zdecydowanie nie dla mnie, wolę tu.
Za miastem zaczyna się „pagodoisko”, teraz to wymyśliłem, czyli jedna pagoda za drugą, te małe budowali grupami, zaglądamy więc w jedną z tych większych. Naga Yon Hpaya, otoczona murem, jedna z wielu, ale jest cicho i pusto. Atmosfera w środku jak z Indiany Jonesa, mroczne korytarze, ze niewielkimi oknami po obu stronach, które wpuszczają trochę światła. Nie za wiele, w sam raz tyle, żeby w ścianę nie wejść. Gdy przechadzam się sam, a z licznych wnęk w ścianach spoglądają na mnie kolejne setki posągów Buddy, czuję to. Możecie się śmiać, nie wierzyć, wątpić, ale ja to czuję. To tu jest, przepełnia powietrze, wchodzi we mnie, wypełnia. Nie mam ochoty wychodzić.
Przy wyjściu kupujemy kilka pamiątek u bardzo sympatycznej pani, która je wszystkie własnymi rękoma zrobiła. O każdej nam opowiada, do czego służy, jak jest zrobiona, no i oczywiście, ile kosztuje. Niewiele, aż wstyd tyle płacić za tyle pracy, naprawdę. Wszystko jest piękne i użyteczne. Tylko, ile tego można mieć w domu? Nie będę się targował, to już by był wstyd straszny. Żegnamy panią serdecznie, kolejna drobna, ale przemiła przygoda. Spędziliśmy z nią prawie pół godziny, warto było.
Do starego Bagan już nie jedziemy, pora wyruszyć w pola. Polujemy na „piramidy”, gigantyczne pagody w takim właśnie kształcie, wznoszące się wysoko ponad okolice. Przy Shwesandaw Pagoda zatrzymujemy się na mały odpoczynek. Bar, sklep, legowisko? Wszystko na raz, sklecone z desek, kulawych stołów i plastikowych zydli, Azja w swojej najczystszej postaci. Pozwoliłem sobie na kokosa, mam nadzieję, że kiszki wytrzymają. No bo kokos jest zdradliwy, jednemu nie szkodzi, inny zaraz musi lecieć za krzaczek. Z tym na szczęście nie ma problemu, krzaczków ci u nas dosyć, będzie ze czterdzieści kilometrów kwadratowych.
Dhammayan Gyi, to zdecydowanie ten sam typ świątyni, które znamy z Agkoru, gigant. Z zewnątrz, a właściwie także wewnątrz, budowle są właściwie oparte o kąty proste, la w ten sposób nie dałoby się takich kolosów z cegły zbudować. Gdy dobrze się przyjrzeć wewnątrz, widać, że oparto je na klasycznych łukach, jednak większość z nich jest przed naszym wzrokiem ukryta. Najlepiej je widać patrząc na sklepienie, tu się nie dały schować.
Jeszcze Sulamani Temple, ta jest naprawdę wyjątkowej urody. Jakby jedną z tych mniejszych, zwieńczonych stromymi wieżyczkami powiększyli, bardzo powiększyli. Cały czas przy piaszczystych drogach stoją kolejne dziesiątki małych budowli, gdzie okiem nie sięgnąć, za każdym krzakiem pagoda. Tak dojeżdżamy do kolejnego monumentu, Piathetgyi pagoda, tu na uwagę zasługuje gigantyczny stojący Budda, w środku. No to chyba będzie dość.
Ruszamy dalej wprost przed siebie, gdzie? Gdzie oczy poniosą, chyba jedziemy na wschód. Pagody się kończą, jest tylko busz, nic więcej. Droga coraz gorsza, kilka razy, o mało co, nie wywalamy się w ten piach. Dojeżdżamy do wioski, to koniec strefy Bagan. Wioska, jak wioska, ale fajnie popatrzeć, jak ludzie żyją. Mam tylko nadzieje, że droga gdzieś nas w końcu wyprowadzi. Widać jakąś asfaltową drogę, po lewej mała wioskowa knajpka, choć słowo knajpka jest tu zdecydowanie na wyrost. Skręcam w małą bramkę i wjeżdżam do ogródka, po marchewkach? Skonfundowany zatrzymuje e-bika i dalej już go ostrożnie pcham, żeby grządek nie poniszczyć.
Przy stolikach siedzi kilka osób, wyprowadzam pojazd tam, gdzie jego miejsce i siadamy. Zwykłe chłopskie gospodarstwo. Wita nas uroczy pies, ten jest w doskonałym stanie i niezwykle przyjazny, odczepić się nie można. Prosimy o menu, za wiele tego nie ma, będzie całe sześć potraw. Dla Gosi muszą być kluski z jajkiem, dla mnie ryż z warzywami. Biorę jeszcze sałatkę z liści herbaty, która wczoraj tak mi smakowała w knajpie koło hotelu.
Jest też piwo i soki, niech będzie papaja, bo poza nią tylko tuczący banan, innych nie ma. Dostajemy w prezencie po miseczce zupy z grochu, znaczy się grochówki, prawie jak w domu, prawie, bo zupa nie na boczku, tylko na wodzie. Ale może być.
Dosiada się do nas Pan domu, no i się zaczyna. Gadamy i gadamy, w końcu Gosia pokazuje zdjęcia z Polski i z naszych podróży, czas leci a my wciąż opowiadamy. Pan zasłuchany tak, że końca nie ma. Gdy próbuję zasugerować, że może zapłacimy, udaje, że nie rozumie. I tak kilka razy, słońce już schodzi w dół, naprawdę pora ruszać, chyba nie będziemy u niego nocować? Poszedłem po ratunek do żony, poskutkowało. Płacimy i żegnamy się wylewnie. Posiedzieć, coś przekąsić, pogadać jak Polak z Birmańczykiem, tak powinno się żyć, po jaką cholerę gonić, czego dogonić nie można.
Włączyłem GPS, zlokalizowałem gdzie jesteśmy. Wioska nazywa się Minnathu a my możemy, albo znowu przez „pagodowisko” na przełaj, albo dookoła drogą. Wybieram to drugie. Dojeżdżamy do Nyang U i skręcamy w kierunku Bagan, jeszcze tylko skrótem przez pola i jesteśmy dokładnie pod hotelem, już się ściemnia. Koniec balu.



 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (10)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Wjkrzy
Włodzimierz Krzysztofik
zwiedził 12.5% świata (25 państw)
Zasoby: 393 wpisy393 253 komentarze253 3081 zdjęć3081 34 pliki multimedialne34
 
Moje podróżewięcej
18.04.2019 - 23.04.2019
 
 
25.01.2019 - 09.02.2019
 
 
29.12.2018 - 01.01.2019