Geoblog.pl    Wjkrzy    Podróże    Birma    Rejs po Irrawaddy
Zwiń mapę
2019
31
sty

Rejs po Irrawaddy

 
Birma
Birma, Pagan
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9403 km
 
Coś dzwoni, coraz głośniej, dołącza nowe coś i też dzwoni, telefony w mojej głowie, gdy wraca świadomość, już rozpoznaję te dźwięki. To budziki, pora wstawać. O czwartej czterdzieści pięć nad ranem. Wieje grozą, a na pewno zimnym powietrzem z zewnątrz, przez otwarte okno i dodatkowo z klimatyzacji. Czemu ludzie budzą się na wakacjach o takiej porze? To nie ma sensu.
Chyba, że trzeba zdążyć na poranny rejs z Mandalay do Bagan. Ze wszystkich rodzajów komunikacji między tymi miastami, rejs po rzece Irrawaddy wydał mi się najbardziej kręcący. Jazda autobusem jest oczywiście dużo tańsza, ale jak porównać wytrząsanie tyłków na Birmańskich drogach z rejsem po największej rzece kraju?
Bilety można kupić przez internet, ja zapłaciłem po czterdzieści dwa dolary od osoby. Dawno, dawno temu. Ale całkiem niedawno Panna lub Pani Chu Chu napisała mi miły list, że statek MgrExpress 31 stycznia nie płynie. Ale nie martw się, zmieniliśmy Ci rezerwację na NMAI HKA, ten sam standard. Ja, niewierny Europejczyk, pytam się gdzie nowe bilety? Chu Chu chyba była nieco zdziwiona, w każdym razie ton listu na to wskazywał, ale obiecała przysłać w drugim tygodniu stycznia. I przysłała, no to dobrze, może już nic się nie wydarzy?
Statki pływające na trasie Mandalay – Bagan – Mandalay są właściwie wszystkie takie same. Na dolnym pokładzie są dwa rzędy siedzeń po dwa siedziska w każdym. Na górnym, z kolei, stoją też cztery rzędy, ale rattanowych foteli. Na rufie jest jeszcze podwyższenie, jak to na żaglowcach bywało i tam kilka dodatkowych krzeseł. Z przodu jest coś udające bar i sterówka. Tak to wygląda.
Gdyby komuś nie pasowało, to są jeszcze luksusowe statki z kabinami, ale one kursują tylko wycieczkowo. Poza tym cena jest kosmiczna, taki rejs kosztuje więcej niż bilet lotniczy z Europy.
Najpierw trzeba się wymeldować z hotelu, schodzimy odpowiednio wcześnie, bo zawsze coś może pójść nie tak. Płacę w dolarach. Rachunek wynosi osiemdziesiąt jeden. Daję mu stówkę a on nie, nie te banknoty. No to się zaczyna. Koniecznie chce najnowsze a te są według poprzedniego wzoru, ale tez z „dużym” prezydentem. Takie same wymieniałem na lotnisku. No, ale po nieco niższym kursie, więc rzeczywiście muszą być mniej „wartościowe”. Daję mu najnowszy, prosto z drukarni. O, to zupełnie co innego. Ale on nie ma wydać. No to wydaj w kiatach. A on nic. Hmmm.
Pytam Gosię, czy ma jakieś jedno euro, czy co tam. Ma pięć, zmięte i zapyziałe, zdecydowanie mu się nie podoba. Nie dam dziewiętnastu dolarów napiwku, mowy nie ma. Pytam go co ma. Ma dychę, no to dawaj i zabieram mu dziesięć dolarów. Jeszcze dziewięć. Chłopie, daj resztę w kiatach. Teraz nagle może, ale bredzi coś o kursie w okolicach tysiąc czterysta. Ok stary, zakończmy wreszcie ten cyrk.
Umówiliśmy się z „bratem” Alego na piątą czterdzieści pięć, załadunek ma być od szóstej, statek wypływa o szóstej trzydzieści, oczywiście teoretycznie. Jest piąta czterdzieści pięć, taksówki nie ma. Zamawiam w recepcji następną, ma być za dwie minuty. Nie ma. Ale jest … Ali, który wyłania się z mroku za naszymi plecami. Jest za pięć szósta, jedziemy przez ciemne i puste miasto na przystań NMAI KHA. Gdy docieramy, statku nie ma. Tak przynajmniej utrzymuje Pani w słomianym kapeluszu w bramie przystani. Ali, czy mamy jakiś problem? Nie skąd, popłyniemy innym statkiem z innej przystani, tak po prostu. No dobra, w końcu sztuka się liczy.
Znajdujemy przystań, statek stoi, sprawdzają nasze bilety i oczywiście wszystko się zgadza, jakby psa nie nazwał, bilet widocznie jest na trasę i wszystko jedno czym się płynie. Oni to mają luz, w Europie nie do pomyślenia. Co by „komputer” powiedział. Oni ich tu na szczęście mają znacząco mniej.
Statek nazywa się MgrExpress, Tak, to ten co dzisiaj nie płynie. Więc koniec końców płyniemy tym, na który dawno temu kupiłem bilety. Żegnamy Alego, trzymaj się brachu, fajny jesteś kumpel. Daję mu zdrowy napiwek i obiecuję jeszcze raz, że go będę w sieci reklamował. Kto czytał post z przed dwóch dni, wie że słowa już dotrzymałem.
Jesteśmy półprzytomni, ale na statku, znów się udało. Chyba tylko ja się zawsze niepotrzebnie denerwuję, ciągle zapominam, gdzie jestem a tu przecież wszystko działa inaczej. Jest prawie godzina wypłynięcia, a oprócz nas nikogo nie ma. Za chwilę pojawia się jedna para, potem samotny Pan, a potem następni. Do siódmej zebrało się około trzydziestu osób. Wszyscy siedzą na górnym pokładzie.
Jest zimno, w Azji Południowo Wschodniej jest zimno. W „barze” leżą kocyki, Gosia dwa, ja jeden. Co ciekawe, na razie tylko ja jeden przyszedłem w koszulce i krótkich spodniach, reszta ma kurtki a niektórzy naprawdę ciepłe kurtki. Gdy odpływamy, wiem dlaczego. Na rzece duje, więc robi się jeszcze zimniej. Tak naprawdę ciepło zrobiło się dopiero po dwunastej. Z samego zaś rana wymarzłem jak nigdy w Azji do tej pory.
Nad rzeką i w powietrzu unosi się poranna mgła, mam nadzieję, że do Saging wyjdzie wreszcie pełne słońce, bo mi na zdjęciach zależy. Wyszło, choć nie całkiem, ale zdjęcia są w porządku. Dziś oglądamy, to co wczoraj, ale od dołu. Równie pięknie, rozpoznaję nawet ostatnią świątynie, w której byliśmy. Widok z gatunku tych właśnie, co się …etc.
W hotelu dostaliśmy „breakfast box”, dopiero teraz sprawdzam co. Kromka chleba tostowego z serem, jajko, banan i małe ciastko. Podobne „śniadanie” dostajemy na statku. Dobrze, że o tym wiedziałem i wziąłem trzecie, własne. Jak zjem trzy to się najem. Dlatego, jeśli będziecie tym statkiem płynąć, weźcie ze sobą coś do jedzenia. Picie na szczęście można kupić.
Po wypłynięciu podali wreszcie kawę, wreszcie, bo rano nie mogłem zrobić jej w hotelu, wysiadł czajnik, akurat dzisiaj. Kawa lura, ale jest. Do mieszania podali jedną łyżeczkę, przechodnią. Stoi w szklance z wodą i każdy ją sobie „pożycza”. Też zabawnie.
Po Saging nie spotykamy już spektakularnych atrakcji, bunkrów nie ma, ale ogólnie jest zajebiście. Tylko zimno strasznie. Po rzece pływa co się da, łódki, łódeczki, tratwy, barki pchane przez pchacze oczywiście i statki pasażerskie podobne do naszego. Krajobraz przypomina nam rejs po Nilu, tyle, że jest kompletnie inaczej. Rzeka jest bardzo szeroka, zwykle po jednej stronie ciągną się piaszczyste łachy a po drugiej brzeg jest stromy.
Co jakiś czas mijamy wioski, w każdej zamiast meczetu, widać buddyjską stupę albo całą świątynie. Ale wysypiska śmieci wyrzucanych na brzeg i zsuwających się do wody są takie same. Świadomości ekologicznej nie ma i chyba długo nie będzie. Ludzie żyją wzdłuż rzeki i z rzeki. Rybacy łowią ryby, kobiety piorą ubrania, łodzie wożą co tylko przewieźć trzeba.
Z biegiem i rzeki i czasu, krajobraz robi się monotonny. Jak każda podróż, na początku frapująca, gdy wszystko co widzisz, wydaje się ciekawe, wkrótce powszednieje. Im dłużej płyniemy, tym mniej ruchu na pokładzie. Gdy na początku wszyscy byli zainteresowani czymkolwiek co się pojawiło, po kilku godzinach większość drzemie w fotelach. Zaczęło się robić gorąco, wreszcie można się pozbyć kocyków.
Na lunch podano kilka kawałeczków mięsa w słodkim sosie, znów duszoną kapustę, widać to narodowy przysmak Birmańczyków i ryż z orzechami cashew, też na lekko słodko. A potem kawę z grzankami, oczywiście na słodko. Waga mi nie spadnie, na pewno.
Popołudniową porą zbliżamy się do Bagan.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (8)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Wjkrzy
Włodzimierz Krzysztofik
zwiedził 12.5% świata (25 państw)
Zasoby: 393 wpisy393 253 komentarze253 3081 zdjęć3081 34 pliki multimedialne34
 
Moje podróżewięcej
18.04.2019 - 23.04.2019
 
 
25.01.2019 - 09.02.2019
 
 
29.12.2018 - 01.01.2019