Geoblog.pl    Wjkrzy    Podróże    Birma    Amsterdam
Zwiń mapę
2019
26
sty

Amsterdam

 
Tajlandia
Tajlandia, Bangkok
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8215 km
 
Zimowy Bangkok. Jest inaczej, nie ma tego obezwładniającego upału i wilgotności. Niby gorąco, ale po prostu gorąco, nic więcej. W powietrzu bardzo mało wilgotności i to w zupełności wystarczy. Bangkok bez deszczu, bez czarnych chmur wałujących się po niebie. I tej tropikalnej lepkości, gdy wszystko jest wilgotne, a niekiedy wręcz po prostu mokre. Dziś, po całym dniu łażenia po ulicach, mam całkiem suchą koszulkę, nie spociłem się ani razu.
Jest szczyt sezonu i ma to swoje konsekwencje. Zaczyna się od cen. Wszystko poszło dynamicznie w górę. Zaczynając od szejków, dziś nie ma zmiłuj po dwadzieścia batów, „forty baths”, koniec i kropka. O owocach już pisałem, ale cały czas mnie dręczy, jak się dałem oskubać. Znany nam z Egiptu „harrankasz”, nazwy łacińskiej w życiu nie spamiętam, kosztuje trzysta z kilo. Na stosie mangostynek widziałem cenę sto osiemdziesiąt !!! A ja je kupowałem po dwadzieścia pięć. Ale to było na targu. Dobrze, że dziadek ze sklepu „mydło i powidło” nie dał się porwać trendowi. Kiść małych bananów, jak zawsze, po dysze. Na stoiskach też prawie to samo, ceny wywoławcze o połowę w górę. Żeby to się nie zamieniło w trwałą tendencję, bo trzeba będzie szukać innego miejsca na tanie wakacje.
Zasada mówi, lecisz na wschód, nie idź spać po podróży, pomęcz się do wieczora, zaśnij i po „jet lagu”. Ale zasady są po to, żeby je łamać. Gdy dotarliśmy w końcu do pokoju, poszliśmy jednak spać. I potem, w nocy, walałem się na łóżku, nie mogąc zasnąć. Zasady można łamać, ale trzeba być świadomym konsekwencji.
Na pierwszy posiłek nie zjadłem szerokich klusek, bo skusiła mnie smażona cebula. Po prostu dlatego, że nigdy tego nie jadłem. Z wieprzowinką na ryżu, trochę przypraw i najlżejszej papryczki, smakowało wybornie. Ale szejki, oczywiście ananas i mango, jak zwykle. W knajpie, jak w Warszawie, pracują już obcokrajowcy, bo Tajów do obsługi tej szarańczy nie starcza. Młody, sympatyczny Khmer nie za bardzo sobie radzi, ale komu tu się spieszy?
Są dwa psy, tym razem jednak, też zaszła znacząca zmiana. Obaj dumnie noszą obroże z numerkami, są już jak najbardziej legalne i żaden hycel ich nie odłowi. „Właściciel”, czyli nasz stary znajomy, dosłownie mieszkaniec ulicy Rambuttri, w doskonałej formie. Jakby go ten, spożywany cały dzień alkohol, zakonserwował. Czyściutki, elegancko ubrany, siedzi sobie przy piwku i nawet mi łaskawie „piątkę” daje. „Serce rośnie patrząc na te czasy”.
„Pracująca” naprzeciwko, też w knajpie, stara alkoholiczka też żyje. I ma się wspaniale, pełna wigoru zabawia gości. Oglądałem ostatnio program o jednym z Włoskich miast. Tam jest ciekawy zwyczaj „przechadzania się” w wolnym czasie, a dla Włochów jest tego tyle, ile się tylko zechce. Polega to na spędzaniu dnia na świeżym powietrzu. Można się przechadzać, można siedzieć na ławce, albo przy stoliku w knajpie lub kawiarni. I przyglądać się jak to samo robią inni.
Wypisz, wymaluj, jak na Rambuttri w Bangkoku. Niekończące się tłumy spacerowiczów, wyjeżdżający i przyjeżdżający turyści objuczeni tobołami jak wielbłądy, gromady siedzące przy stolikach konsumujące co tylko sobie wyobrazić można. Jedni i drudzy wzajemnie się obserwują, a jest co oglądać. Pewnie są na świecie miejsca, gdzie jest równie, ale też może bardziej, różnorodnie, ale tu, na Rambuttri, to naprawdę świetny patent na spędzanie czasu. Nie ma się gdzie spieszyć, jest fajnie, tu i teraz.
Atmosfera „być”, to szczególna zaleta tego miejsca, dla której warto przelecieć się te osiem tysięcy kilometrów, by zapomnieć o naszym „stylu życia” i wreszcie przestać się spieszyć, gonić i szukać tego, czego tu jest ile tylko chcesz. To też zaleta sytuacji, gdy już nie musisz latać i zwiedzać, bo masz to już za sobą. Jesteś w Bangkoku i nic nie musisz, po prostu jesteś. Ito wystarczy, Bangkok każdemu da to, co mu się tylko wymyśli, szalone miasto, które zawsze ma coś do zaoferowania. Wystarczy tylko dać nura w tętniące życiem ulice i jest fajnie, najfajniej. Szkoda tylko, że czas jest niestety ograniczony, długo tu nie posiedzimy.
Ale puki co, dajemy się porwać tłumowi i podążamy razem z nim. W Polsce zaczęły się zimowe ferie szkolne, co daje się odczuć nawet tu. Polaków, jak mrówków, trzeba uważać na słownictwo. A jeszcze dziesięć lat temu, było nas tu jak na lekarstwo. Czy trzeba więcej, żeby docenić, jak bardzo nam się stopa życiowa poprawiła?
Na Khao San Road, jak zwykle, pulsujący tygiel narodów. Na stoiskach, ku mojej rozpaczy, pełno nowego towaru, Gosi oczy błyszczą jak u naszego kota, na widok świeżego mięsa. Będzie ostro biło po kieszeni. Ja na razie nic nie kupuję, po co to wozić ze sobą do Birmy, zrobię zakupy gdy będziemy wracać. Wszystkiego nie wykupią, nie ma takiej możliwości. Fabryki w Azji pracują pełną parą, żeby nic nie zabrakło. Tu ceny też z gatunku „high season”, chcesz taniej, przyjedź w porze deszczowej. Dziś są żniwa, bo tanio już było.
Są i nowe akcenty, pokazał się bar serwujący grillowane mięso krokodyla, na ulicy rozciągnięte truchło gada, robi za „żywą reklamę” tego miejsca. Khao San i Rambuttri zmieniają się. Niekoniecznie w dobrą stronę. Robi się coraz bardziej „porządnie”. Miejsce byle jakich hotelików i knajpek, zajmują wyremontowane kamienice przerobione na zdecydowanie wyższy standard. Rejon traci swój urok mekki „backpapersów”, zamieniając się w turystyczną atrakcję Bangkoku, co nie wróży najlepiej na przyszłość.
W nowych hotelach i restauracjach ceny idą w stronę nieba, zapomnijcie o najedzeniu się za pięć złotych i noclegu za piętnaście. Nawet w Euro będzie drożej. Tam, na Rambuttri, gdzie można było najeść się do syta, prawdziwych miejscowych dań, dziś eleganckie knajpy, gdzie Pad Thai kosztuje stówkę a ryba trzy. Znaleźliśmy ostatnie trzy rozklekotane stoliki, siadamy i być może po raz ostatni zamawiamy prawdziwe uliczne jedzenie. Trzeba chyba będzie chodzić jeść nieco dalej, tam gdzie stołują się miejscowi, Khao San i Rambuttri to już nie to samo, co kiedyś.
Ale puki co, Gosia zje smakowitą i świeżutką „catfish”, czyli miejscowego sumika, pokarm dla tych, którzy groszem nie śmierdzą. Ja wziąłem już tylko sałatkę z bambusa w orzechowym sosie. Po pierwszym kęsie zastanawiałem się gdzie to wywalić. Ale z każdym następnym smakowało lepiej, na końcu wylizałem talerz. To miało naprawdę Tajski smak, nie za ostry, ale kwaśny sos, smakował naprawdę inaczej. Moje kubki smakowe zdecydowanie nie są do czegoś takiego przystosowane. Ale gdy mózg zaakceptował nowe doznania, było już zupełnie inaczej. Trzeba być zawsze otwartym na nowe doznania. Włodek i smakowite miasta, to było dokładni coś w tym stylu.
I tak się zrobiła noc ciemna. Bangkok budzi się do życia. Pustawe w dzień ulice zapełniają się nieprzebranym tłumem, zaczyna się żerowanie. Ach, jeszcze jedno, bo zapomnę. Powoli portrety starego Króla zmieniają na konterfekty nowego. Umarł Król, niech żyje Król, wszystko przemija, nawet królowie. Ale ci, którzy jeszcze jakoś się tego padołu trzymają, wyszli korzystać z tej sytuacji i zdają się żyć na całego, bawmy się dziś, jutra nie ma.
My chyba jednak dziś odpuścimy, mamy „w nogach” osiem tysięcy kilometrów i noc w samolocie. Pora wracać do domku. Na sam koniec cudownego wieczoru, spotykamy zabawną niespodziankę. Na Rambuttri, już bliziutko naszego hotelu, pod płotem świątyni, nowa knajpa. Ściana pomalowana w pięciolistne motywy, jakiś Jezus w stylu późnych lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku i napis „We smoke weed everyday”. Jeśli komuś się kojarzy, to dobrze mu się kojarzy. Witamy w Amsterdamie. Pierwszy, prawdziwy „cofee shop” na Rambuttri w Bangkoku. Nie ma żadnej wątpliwości, że nie jest to legalne, prawo się nie zmieniło. Ale jest i działa, w końcu to przecież Bangkok, tu wszystko jest możliwe. Bangkok, Amsterdam, co za różnica.


 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (7)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
Ilona
Ilona - 2019-01-27 11:11
WOW! ale nowości na Rambuttri. Ale i tak aż się łezka zakręciła po obejrzeniu fotek. Dobrze, że spodnie w słonie wciąż w normalnych cenach hihi
 
Mańka
Mańka - 2019-01-28 16:42
Ten krokodyl trochę makabryczny...
Ale reszta ... jest sentyment
 
 
Wjkrzy
Włodzimierz Krzysztofik
zwiedził 12.5% świata (25 państw)
Zasoby: 393 wpisy393 253 komentarze253 3081 zdjęć3081 34 pliki multimedialne34
 
Moje podróżewięcej
18.04.2019 - 23.04.2019
 
 
25.01.2019 - 09.02.2019
 
 
29.12.2018 - 01.01.2019