W Moskwie już zachodzi słońce. Ale, samolot zatrzymał się gdzieś pośrodku niczego, a właściwie jakiegoś gruzowiska i zbiorowiska maszyn, pojazdów, rzeczy i ludzi. Jest zima, Moskwa a my mamy wyjść z samolotu w naszych wiosennych kurteczkach. Prognoza mówiła, minus trzynaście. Na szczęście znów pudło, było ledwo minus jeden.
Gdy kierowca zamknął drzwi, otworzył piec i zrobiło się jak w naszym miejscu docelowym, upał. Dokładnie tak się ludzie przeziębiają. Teraz cały wesoły samolot, bo w zasadzie wszyscy na gorące wakacje lecieli, musi złapać przesiadkę. My spokojnie, ale gdyby to była poprzednia wersja to nawet by mowy nie było, zostalibyśmy w Moskwie na sto procent. Teraz denerwują się inni.
Po co znów drobiazgowo kontrolować pasażerów już raz sprawdzonych na poprzednim lotnisku? Nie wiem, ale fachowcy wiedzą lepiej, pół godziny czekania na „security check” to absolutne minimum.
Moskwa to nie jest tanie miasto, lotnisko w Moskwie jeszcze bardziej. Nie będzie na naszej lodówce magnesu z Putinem, nie dam sześć euro, za żaden, nawet z Panem Bogiem. Koszulka z Prezydentem Rosji też odpada, osiemnaście. No, to nic nie kupiliśmy poza napojami. Ile te kosztowały, dowiem się jak wrócę, nie mam pojęcia, czy osiemdziesiąt rubli za małą wodę to dużo, czy mało. Ale, jak znam życie to raczej dużo.