Geoblog.pl    Wjkrzy    Podróże    Sylwester w Maladze    Tyle słońca w całym mieście
Zwiń mapę
2018
30
gru

Tyle słońca w całym mieście

 
Hiszpania
Hiszpania, Málaga
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2700 km
 
Pozwoliłem sobie zatytułować rozdział fragmentem starej już piosenki, z epoki, która odeszła w mroki historii, i tylko takie stare dziady, jak ja, jeszcze coś z tamtych lat pamiętają. Dlaczego akurat ta piosenka zadźwięczała mi w głowie? To proste, odsłoniłem okno i może nie powalił mnie widok, jaki ujrzałem, ale błękit nieba i słońce i owszem. Po miesiącach szaro burego krajobrazu zimowej Polski, to było jak uderzenie obuchem.

„Znam ten ból …”, ale to było zimą w Afryce, dziś jesteśmy jeszcze w Europie, choć do Maroka daleko nie jest. To się nazywa, łagodna Śródziemnomorska zima. To ja zdecydowanie chcę łagodnie. Dość ciepło, dziś ma być osiemnaście stopni, jak widać zachmurzenie w okolicach zera, aż chce się żyć.
Żeby żyć, trzeba pić. W moim przypadku dotyczy to kubka porannej kawy, bez którego nie wyjdę z domu, nie zjem śniadania i innych brzęczy też nie zrobię, najpierw kawa, potem reszta. Więc szukam czajnika, kawę mam w postaci „3in1” więc potrzebuję tylko wrzątek. Nie ma, przeszukałem całą kuchnię, nie ma. Dokładnie tak, jak wiosną w Walencji. Tam były cztery zaparzarki i żadnego czajnika. Tu jest jedna, ale ja tak kawy nie robię. Więc, tak jak w Walencji, wyjąłem rondel i po kłopocie.
Po kawie postanowiłem pójść po zakupy, bo przede wszystkim nie mamy absolutnie nic do picia, zgodnie z polityką bezpieczeństwa lotów po 9/11. Jedzenia też nie brałem, już nie te czasy, gdy się do Hiszpanii paprykarz szczeciński i chleb chrupki woziło.
Ale z aprowizacją będzie kłopot, bo dziś niedziela. W Polsce prawie wszystko jest czynne, w Hiszpanii odwrotnie, prawie wszystko zamknięte. Ale ja zawsze, jak harcerz, jestem przygotowany na każdą ewentualność. Wiem gdzie w pobliżu są dwa otwarte sklepy. Pierwszy, zaraz za rogiem (nie ten na zdjęciu, ale podobny).

I tu chciałbym się na chwilę zatrzymać. Otóż, w Hiszpanii jest mnóstwo sklepów prowadzonych przez Chińczyków, z Chińskim towarem typu „mydło i powidło”, w środku. W cenach też Chińskich, gdy potrzebna igła z nitką, za 1 EU kupisz o każdej prawie porze. Bo te przybytki czynne są siedem dni w tygodniu, prawie od rana, zwykle do północy. Nawet w Sylwestra były czynne, jak zwykle. Oprócz „chińszczyzny” jest też podstawowy zestaw spożywczy, z dużą ilością napitków, zwłaszcza procentowych. Natomiast z jedzenia, można liczyć na ciastka, chipsy i cukierki. Nie o to mi chodzi, idę dalej.
Jakiś kilometr od domu powinien być czynny Cerrefour Express. Droga prosta, ale nie jak strzelił, bo co sto metrów jakiś zygzak trzeba zrobić, ale generalnie trzeba się trzymać kierunku i to wystarczy, żeby tam trafić.
Mieszkamy dokładnie w centrum, znaczy na starówce. Jest naprawdę pięknie, warto było wyjść, żeby sobie choćby pochodzić bez celu. Hiszpania była kiedyś mocarstwem, Malaga zaś znanym portem gdzie przywożone niezliczone bogactwa zrabowane z kolonii. Była, bo dziś jest już zupełnie inaczej. Ale mijane przeze mnie domy, pochodzą w większości z poprzednich czasów. Niektóre są tak cudne, że warto przystanąć i napawać się tym, co utraciliśmy w naszym szalonym XXI wieku. To były dzieła sztuki, dziś to po prostu bloki do mieszkania.

No i pogoda, jest cieplutko, słonecznie, taka typowa Polska wiosna (gdy jeszcze taka pora roku w Polsce występowała), w sam raz na poranny spacer. Dlatego czuję się szczęśliwy, nic więcej mi nie potrzeba. Tak miało być, tak jest.
Carrefour na szczęście otwarty, jestem uratowany, zanim Gosia się obudzi, lodówka już będzie pełna. Na zakupy wydałem tym razem znacznie mniej niż ostatnio, ledwo piętnaście euro. Ale my tu tylko na dwa dni, poza tym rok się zapowiada „latająco”, trzeba oszczędzać.
No to „Ludwiku do rondla”, kiedyś, za „głębokiej komuny” (to według obecnej, jedynie słusznej władzy) była taka akcja, zachęcająca Panów do pomagania w kuchni. Mojego ojca nie ruszyło, ale ja musiałem jakiegoś bakcyla złapać i gotuję.
Będzie tradycyjnie, jajka na bekonie, pomidorki, serek i szyneczka, znaczy się „jamon”. Najbardziej jednak smakował nam chleb, ziarnisty i puszysty, pewnie od „ulepszaczy”.
Po śniadaniu i drugiej kawie, możemy już wychodzić. Dziś mamy w planie zwiedzanie, klasyczne, nie żeby zamiast muzeów, parków i bazylik latać po marketach, w niedzielę na szczęście nieczynne.
Zaczynamy od rundki po starówce. Jest spora, ale mieszkając tam gdzie my, można właściwie wszystkie atrakcje Malagi obejść na piechotę, a to ma znaczenie. Jest proste i tanie, a nawet całkiem za darmo. Chyba, że ktoś potrzebuje „paliwa”, ale to jest tu bardzo tanie, zwłaszcza w dyskontach. Amatorzy chmielu będą zadowoleni, wina jeszcze bardziej. Najdrożej wychodzi woda mineralna, znów mam przechlapane.
Malaga ma bardzo barwną przeszłość, lecz nie jest moją rolą pisać przewodnik, więc poprzestanę tylko na przypomnieniu, że przez wiele lat, południowa Hiszpania była pod władaniem muzułmanów. Te akcenty widać wszędzie.
Na zdjęciu po lewej, możemy zobaczyć tak dobrze nam znane, arabskie łuki i ozdoby. Ale już od pierwszego pietra w górę, dom wygląda po europejsku.
Często spotyka się właśnie takie „wtrącenia”, na przykład na dachu wieży jakiegoś kościoła, zobaczyłem nagle typowy dla Maroka zestaw. Trzy kule, jedna nad drugą i obok „szubienica”, czyli trzy deski zbite na kształt taki właśnie. I tak się tu wszystko przeplata.
Na końcu uliczki, gdzie stała ta kamienica, drogę zamyka jak najbardziej chrześcijański kościół, widoczny na kolejnym zdjęciu.
Ten wygląda już znacznie bardziej po europejsku. Na tym może skończę te moje dywagacje o architekturze, bo zwyczajnie się na tym nie znam, więc po co się kompromitować.
Uliczki starówki są bardzo wąskie, w niektóre pewnie by nawet konny zaprzęg nie wjechał, poruszać się można tylko piechotą. Można by się tak szwędać godzinami, a materiału do oglądania by nie zabrakło. Ale program „Malaga w dwa dni” wymaga poświęceń, podkręcamy tempo i idziemy dalej.
Nasza trasa przebiega przez Plac Konstytucji, gdzie jutro odbędzie się sylwestrowa zabawa. Dekoracje przygotowane, scena ustawiona, tylko jeszcze orkiestry i widzów brak. Co do widzów, to już dziś spacerują tam tłumy, spodziewam się, że jutro będzie naprawdę tłoczno. Ale puki co, atmosfera jest leniwa, w końcu to Niedziela jest.

Ło tu będzie bal, dokładnie.
Od placu konstytucji, w kierunku portu, ciągnie się Calle de Larios, zwana też Mercado Larios. To niestety nie jest żaden uliczny market, tylko zadaszona ulica, przy której są same drogie sklepy, te same co wszędzie. No, za wyjątkiem tego, od którego ulica się zaczyna.

Oto, po lewej, Desigual, bez którego dla mojej żony żadne miasto nie będzie „zaliczone’ oraz widok na świątecznie udekorowaną ulicę Larios za dnia.
Co do tego Desiguala, to mam zamiar zrobić o nim specjalny album. Ja mam już setki zdjęć z różnych miast, dołączymy do tego fotki tego, co Gosia kupiła, a zawsze pamięta co, gdzie i kiedy, może być zabawnie.


Calle de Larios prowadzi nas na główny, nadmorski deptak miasta. Jak na deptak przystało, pełno tu zieleni, w moim ulubionym stylu. Znaczy się, palmy, palmy i palmy, oraz kaktusy i kwiaty. No ładnie, a nawet bardzo ładnie. Można sobie pospacerować, posiedzieć a nawet pojeździć elektrycznym wózkiem, jak para emerytów po lewej stronie zdjęcia. My na razie jeszcze chodzimy na własnych nogach, ale w przyszłości, kto wie.
My jednak znów wchodzimy w głąb starówki, tu znajduje się jedna z największych katedr Chrześcijańskiego świata, Catedral de la Encarnación de Málaga.

Od czasu wizyty w drugim co do wielkości meczecie na świecie, który stoi na oceanie w Casablance, patrzę na wielkie obiekty sakralne nieco inaczej. Tamten przepych był świeży, więc i słowa przewodnika, mówiącego, że nie buduje się „domu bożego” na krzywdzie ludzkiej brzmiały bardzo wiarygodnie. Ale przecież zasady nie zmieniały się nigdzie, wszystkie te mega budowle na takie krzywdzie powstały. Zwykle płacili i cierpieli przy ich budowie, nie ci, na których „chwałę” je wznoszono, tylko jak zwykle biedni i skrzywdzeni.
Przepraszam za ten wtręt, ale tak mi się jakoś i przypomniało i skojarzyło. W każdym razie, od tamtej wizyty w meczecie Hassana II jakoś nie mam do tych budowli przekonania. No to sobie odpuścimy, zwłaszcza, że kolejka długa a bilety drogie.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (10)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
tasiemiecc
tasiemiecc - 2019-01-03 14:49
Zapewniam Cię, że młode pokolenie również zna tą piosenkę ;)
 
 
Wjkrzy
Włodzimierz Krzysztofik
zwiedził 12.5% świata (25 państw)
Zasoby: 393 wpisy393 253 komentarze253 3081 zdjęć3081 34 pliki multimedialne34
 
Moje podróżewięcej
18.04.2019 - 23.04.2019
 
 
25.01.2019 - 09.02.2019
 
 
29.12.2018 - 01.01.2019