Po szalonej podróży przez pół wyspy podjęliśmy decyzję o zaprzestaniu dalszego wykańczania się na balijskich drogach. Bo w końcu do tego niemal sprowadzają się tego typu wypady. No cóż, widzieliśmy już chyba dość. Mamy na rozkładzie prawie wszystkie „must see” miejsca na wyspie. Jeśli coś ominęliśmy, to świat się nie zawali. Dlatego, do końca pobytu, nic więcej nie planujemy. W końcu trzeba wypocząć. No to w końcu zaczęły się wakacje.
Gosia zapomniała wziąć z domu karton papierosów, bieżące zapasy już się skończyły, trzeba iść do sklepu i coś kupić. Kupiliśmy coś, nie nadaje się do palenia. Zalatuje kadzidłem, można spirali na moskity nie kupować, jak zapalisz, wszystkie komary uciekają do sąsiedniej wioski. Następna próba i znów to samo. Ale nie damy się zastraszyć, kupiliśmy czerwone Marlboro. I jak myślicie? Znów to samo, dopiero teraz widzę jakiś dodatkowy napis na paczce. Problem w tym, że oni takie rzeczy uwielbiają, a w końcu to my jesteśmy u nich a nie oni u nas. Dopiero niebieskie Lucky Strike okazały się po prostu zwykłymi papierosami. Dla palaczy przestroga, uważaj co kupujesz bo się możesz udusić. Palenie szkodzi.
Siedzę nad morzem a po sąsiedzku widzę jak Balijczycy znów coś świętują. Czy to wyjątkowy dzień? A kuku, dzień jak co dzień, czyli święto. W wiosce tak dwa, trzy razy na tydzień jest fiesta jak w Europie Wielkanoc. To dopiero jest życie, od święta do święta. Byłem dziś na spacerze w wiosce, bo mieszkamy tuż koło zwykłej Balijskiej wioski. Jeśli jest gdzieś w świecie coś, co jest bardziej malownicze to ja jeszcze tego nie widziałem. Nawet nie będę próbował opisać, jak to wygląda, bo nie dam rady, aż taki dobry nie jestem. Narobiłem zdjęć i filmów, jak sieć pozwoli to kilka fotek wrzucę do tego posta, niech obraz przemówi sam za siebie. Ja tu jestem już trzeci raz a i tak robi to na mnie ogromne wrażenie, jeśli więc nie wiesz, czy warto wybrać się na Bali to zapewniam, że warto.
Różne są formy wypoczynku, dla niektórych, wiecie których, najlepszą formą wypoczynku są zakupy. Dlatego wycieczki nie, ale wyskok na najbliższą „aleję wilków” jak najbardziej. Po dniu spędzonym na plaży, basenie, masażach i konsumpcji balijskich przysmaków, bierzemy taksówkę do Candidasy. To najbliższe miasteczko, około trzy kilometry od hotelu. Można iść piechotą, ale można nie iść. Wieczór upojny, od szmaty do szmaty, sklepów ci ile tylko chcesz a wszędzie szmaty i szmaty. Pamiętamy miejsce, gdzie siedem lat temu zrobiliśmy niezłe zakupy, co oznacza worek szmat na każdego. O dziwo sklep stoi w tym samym miejscu i naprawdę jest co „pojmać”. Po godzinie nurkowania w regałach i pułkach, mamy więcej niż połowę „zamówionych” ciuchów. Są batikowe koszule i są nawet hawajki po bardzo rozsądnych cenach. W sklepie pełno miejscowych i żadnego białasa, to znakomity strzał, bo ceny nie zawierają „podatku” turystycznego. Mało tego, nie trzeba się kłócić, na każdym towarze cena jest nalepiona i nie negocjowalna. Takie właśnie lubimy. Łapiemy taksówkę powrotną. To na Bali oznacza, że trzeba machać na każdy większy samochód, bo czegoś takiego jak oznaczone taksówki to tu nie ma. O licznikach nawet nie wspominając. Czegoś takiego nikt tu nigdy nie widział.
Jak już pisałem, mieszkamy koło prawdziwej Balijskiej wioski. Ale mało kto tam zagląda, a właściwie nikt tam nie zagląda. Ot skręcając w stronę resortu, widać ją po prawej stronie na krzyżówce, i to wszystko. No jest bo jest. A to ogromny błąd. Niejedna świątynia nie umywa się do tego, co tam można zobaczyć. Jest też oczywiście główna wioskowa świątynia, ale włazić tam stanowczo nie wypada, choć furtki są zwykle tylko zawarte ale nie zamknięte. Tu uwaga, mimo tego absolutnie nie wolno tam wchodzić bez pozwolenia, nigdzie nie wolno włazić z aparatem w garści. Owszem, możesz sobie łazić i robić zdjęcia, ale nigdzie się na siłę nie wpychać. Co do robienia zdjęć ludziom, też obowiązuje złoty standard, trzeba najpierw zapytać. Gdy będziesz tych zasad przestrzegać, nikt cie nie pogoni a zwykle pozdrowi uśmiechem. Balijczycy są niesamowicie grzeczni i wymagają tego od innych, chcesz się na Bali czuć jak w raju, bądź grzeczny. Zamieściłem w tym poście kilka zdjęć z mojego spaceru, możecie sobie zobaczyć i przekonać, czy warto się tam wybrać. Dla mnie ten spacer był wyjątkowy, bo i miejsce jest wyjątkowe, bezapelacyjnie.
W okolicach hotelu i wioski jest kilka miejsc, gdzie można dobrze zjeść, gdzie można doskonale zjeść. Owe miejsca nazywane są warungami, warung może być sklepem typu „mydło i powidło”, a może być jadłodajnią lub jednym i drugim. Jedzenie może być wykwintne, w tych lepszych i droższych, a może być „jak u mamy”, w tych skromniejszych. Ja stanowczo polecam te u „mamy”. Dziś byliśmy w takim warungu na obiedzie. Domowe jedzenie to wszędzie na świecie jest, moim skromnym zdaniem oczywiście, dokładnie tym, czego po świecie szukamy. Nie jestem w tym poglądzie odosobniony, dlatego bardzo zachęcam, nie bójcie się usiąść w skromnej knajpce z kilkoma stolikami, jest duża szansa, że ten posiłek zapamiętacie na długo. Jak ja tego kruchego kurczaka, w aromatycznych sosach z pysznym ryżem i warzywami. Smak potrawy to nie tylko to, co odczuwamy jedząc, ale także zapach i wygląd. Ten ostatni, na Bali, to zwykle dzieło sztuki, ale co się dziwić, skoro na Bali wszystko jest właśnie takie. Nigdzie na świecie nie widziałem takiej troski dla formy, nie od święta tylko na co dzień. Nic dziwnego, że Bali nazywa się perłą na oceanie , ona taka po prostu jest, w każdym, absolutnie każdym przejawie. Nie życzę smacznego, bo nie sądzę żeby ktokolwiek miejscowym jedzeniem nie był usatysfakcjonowany.