Geoblog.pl    Wjkrzy    Podróże    Ateny    Cud w Atenach
Zwiń mapę
2018
24
lut

Cud w Atenach

 
Grecja
Grecja, Ateny
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1624 km
 
Gdy wróciłem do rzeczywistości, nie miałem mentalnej siły, żeby osłonić okno i zobaczyć jak jest na zewnątrz. W końcu jednak musiałem to zrobić. I wszystko było, jak miało być. Niebo całe czarne, niskie chmury wałujące się nad miastem. Mokre chodniki i ciągle padający deszcz. No to mamy posprzątane.

Zrobiłem kawę, to znaczy to co kawę udawało. Hotel zafundował nam dwie torebki „neski” i dwa małe pojemniczki śmietany oraz cukier. To, co udało mi się z tych składników uzyskać na pewno nie było kawą ale marnej jakości namiastką. Jak coś jest gratis to jest …
Gosia otworzyła oczy i pyta jaka pogoda. No to mówię, jaka miała być taka jest, mamy kompletnie przechlapane, i to dosłownie. Gosia na to, że nawet mowy nie ma, ona się na to nie zgadza, koniec i kropka. Zeźliła się kobieta nie na żarty. Z tego wszystkiego wstała, wyszła na balkon, machnęła obydwoma rękoma w geście rozpędzającym chmury, mówiąc „za pięć minut ma was nie być” i poszła do łazienki.

I wiecie co? Za pięć minut śladu po chmurach nie było!!! No może przesadzam, bo jakieś samotne ale białe obłoczki plątały się gdzieś na horyzoncie. Poza tym miasto rozświetliło się w promieniach słońca, ponury krajobraz zmienił się diametralnie. Jakby ktoś magiczną różdżką zmienił zimę w lato. Nie ktoś, tylko Gosia i nie różdżką a rękoma, ale sam widziałem jak to zrobiła.


Moja żona ma wiele talentów, bardzo wiele, ale co do czarów to nigdy jej nie podejrzewałem. A tu proszę bardzo, teraz nie wiem czy mam się cieszyć czy raczej się bać. Jak ją wkurzę to mnie w żabę zamieni i co będzie?
Takie myśli przelatywały przez moją głowę, gdy Gosia wyszła z łazienki, popatrzyła za okno i powiedziała, no właśnie, tak miało być. I to wszystko.

Poszliśmy szybko na śniadanie, bo co będzie jak czar nie wytrzyma, trzeba korzystać z chwili, bo wiecznie nie będzie trwała. Hotel Marina Athens nie tylko ma duże, dobrze utrzymane i wyposażone pokoje. Serwuje też bardzo przyzwoite śniadania. Jest sporo i bardzo smacznie. Trzeba pamiętać, że to „tylko” trzy gwiazdki, nie można się spodziewać bóg wie czego. Ale w cenie trzydziestu euro otrzymujemy doskonałe zakwaterowanie i absolutnie wystarczające śniadanie. Wędlina, ser, jajka w kilku postaciach, greckie ciasta z serem na słono i feta oraz warzywa czyli pomidory, ogórki i cebula to część wytrawna. Są też płatki śniadaniowe, dżemy i miód oraz ciasta, to część słodka. Na deser owoce a z napojów dwa rodzaje soków, kawa i herbata. Kawa niestety jak wyżej, darmo znaczy marno. Można się najeść na kilka godzin intensywnej bieganiny, która nas właśnie czeka. Zamiast więc po obfitym posiłku zaznać relaksu, ubieramy się i idziemy w kierunku Akropolu.

Naprzeciwko hotelu jest, a jakże, hinduska knajpa o nazwie Roti. Moi wierni czytelnicy może pamiętają moje perypetie z roti w Kuala Lumpur. Tam pół dnia roti szukałem a tu, w Atenach, trzy kroki i roti. Świat jest zdumiewający. Obok jakaś „Maharaja Pendżab”, gdzie ja w końcu jestem?

Wystarczyło sto metrów i opuszczamy Azję, lądując z powrotem w Grecji. Zamiast roti pojawiają się souvlaki. Idziemy przez plac Omonia, żeby dostać się na reprezentacyjną ulicę Athinas, która prowadzi prosto pod wzgórze Akropolu. Już z placu widać na horyzoncie charakterystyczne kształty jednego z najbardziej znanych w świecie zabytków. To jedno z tych miejsc, których naprawdę nie można w życiu przeoczyć, zwłaszcza gdy leci się tu niecałe trzy godziny za sto złotych zresztą.

Cały czas w obsesyjny sposób obserwuję niebo, pewnie zaraz zza horyzontu wyjdzie straszna ciemna chmura i czar się skończy. Ale na razie nic z tych rzeczy. Jest po prostu wspaniale, słonecznie i ciepło. Za ciepło, na to w jakich strojach wybraliśmy się na miasto. Do popołudnia musiałem taszczyć kurtkę w rękach a i tak się pociłem. Ale nie będę narzekał, nie, jest absolutnie genialnie, jak można sobie o tej porze roku tylko wymarzyć.

Za to na żonę spoglądam z lekkim niepokojem, myślałem że ją znam, a tu taki numer. Nie bardzo wiem co mam z tym zrobić, mieć żonę czarownicę, jestem trochę zagubiony. Ale kto by nie był?

Zanim dotrzemy do wzgórza Akropolu, czeka nas około kilometr spaceru przez centrum Aten. Panuje opinia, że Ateny to najbrzydszą stolica w Europie. Myślałem, że Warszawa ale nasze miasto przy Atenach to perła. Rzeczywiście, urbanistycznie i wizerunkowo Ateny są kompletną porażką. A do tego wszystko jest pomazane graffiti, czasem aż po sam dach. Mam nadzieję, że Partenonu nie pomazali.

Gosia zawsze pyta mnie przed wyjazdem, gdzie w tym mieście jest bazar. W przypadku Aten miałem prostą odpowiedź, wszędzie. Handel na ulicach może nie wygląda tak jak w Azji ale całkiem podobnie. I nie jest to ani przypadek ani tylko podobieństwo. Ateny zostały opanowane przez azjatyckich handlarzy. Co rusz trafiamy na sklepy jakie często widzimy w Bangkoku lub innych azjatyckich miastach, w Europie do tej pory była to rzadkość. Była, bo już nie jest. Co rusz mijamy „mydło i powidło”, czyli całe to badziewie, jakie produkuje się w Chinach w niepoliczalnych ilościach. „Zjedzą nas wszystkich pałeczkami” – znów przytoczę moją żonę z przed kilku już lat.
Co jednak ciekawe i nie wytłumaczalne, w większości sklepów z odzieżą próżno by szukać damskich szatek, znakomita większość to ubrania męskie, nic kompletnie z tego nie rozumiem. Nie wszystko muszę a żyć jakoś trzeba, choćby w niewiedzy.

Doszliśmy do tego co ja lubię najbardziej, rynku spożywczego. Ja lubię, Gosia nie znosi, mamy problem. Decyduje się na przechadzkę po części owocowo-warzywnej, mięso i ryby sobie odpuścimy. Mnie to też nie kręci a w środku budynku mamy klasyczny „wet market” gdzie królują owoce morza, ryby i wiszące tusze. To też nie dla mnie.

Jest wczesna wiosna więc owoców jeszcze nie ma, są za to świeże warzywa, oliwki i truskawki, na które sezon dopiero się zaczyna. Ceny niższe niż u nas o tej porze roku, jedyne miejsce w Atenach jakie widziałem. Wszędzie indziej ceny są raczej wyższe. Poza oczywiście ogromnymi „okazjami” jakie wynajduje Gosia, ale ona ma całkiem inny ode mnie pogląd na to, czy coś okazją jest czy nie jest. I nie mam zamiaru wnikać dlaczego, żyjąc w niewiedzy mam się zdecydowanie lepiej. A biorąc pod uwagę jej dzisiaj ujawnione umiejętności, zaczynam się po prostu bać.

I tak powoli docieramy do rejonu Akropolu, który zaczyna się od placu Monastiraki. Tu spotykają się całe Ateny oraz wszyscy turyści odwiedzający miasto. No to nie dziwota, że od rana do późnej nocy przewalają się tu tłumy ludzi. Przy wejściu na plac stoi stary Monastir, od razu wiadomo skąd się wzięła nazwa placu. Ostatni raz widziałem to miejsce w telewizji dwa dni temu. Na jednym z moich ulubionych kanałów, tym razem o jedzeniu, był fragment gdzie bohater serii konsumował tu słynne souvlaki. My też tak zrobimy ale gdy wrócimy z Akropolu, na razie trawimy obfite śniadanie.

Na Monastiraki Flea Market też nie wchodzimy, takie „zabytki” stanowczo będą po prawdziwych. Jest jeszcze wcześnie, jak na miejscowe zwyczaje, więc w knajpach pustawo. Pustawo, oznacza tyle, że gości jest całkiem sporo, ale nie wszystkie stoliki są zajęte. A jest tych knajp bez liku. Knajpa na knajpie i knajpą pogania. Idziemy wzdłuż ogrodzenia Ateńskiej Agory, którą mamy zamiar obejrzeć w drodze powrotnej. Po lewej mamy ogrodzenie, po prawej sznur knajp. I tak kilkaset metrów.

Nijak nie mogę skumać, którędy mamy iść, żeby dojść na Akropol. Widzę go wyraźnie na górze za Agorą ale droga prowadzi w zupełnie innym kierunku. Mam wrażenie, że zamiast bliżej, jesteśmy coraz dalej. Wreszcie szlak skręca pod kątem prostym w lewo i powoli zbliżamy się do celu.

Knajpy się skończyły, zastępują je stragany. Jest zabytek, są stragany. W Egipcie nazywali to aleją wilków. Na szczęście w Atenach handlarze nie ciągną turystów za rękaw, nie wrzeszczą, w ogóle nie są nachalni. Nie ten styl, to jest przecież Europa. Kupujemy po bardzo okazyjnej cenie tuzin magnesów, już jestem do przodu.

Gosia co rusz nurkuje w jakieś błyskotki, ja robię zdjęcia i kręcę film a ona wyjmuje z portfelika eurosy a na ich miejsce wkłada błyskotki. Zastanawiam się, czy w czasach starożytnych też tak droga na Akropol wyglądała. Myślę, że tak, bo natura ludzka jest niezmienna, mimo pozornego „rozwoju” wciąż jesteśmy tacy sami.

Pogoda jest tak piękna, że aż nierealna. To naprawdę bardzo piękne miejsce, ale oświetlone słońcem wygląda szczególnie. Kiedyś mówiło się, że „jak z obrazka”. Dziś mam dokładnie takie właśnie wrażenie. Zastanawiam się kiedy czar rzucony przez Gosię straci moc, obawiam się, że zza horyzontu wyjdą czarne chmury więc cały czas się nerwowo rozglądam. Ale nic z tego, moja żona ma dużą moc, jest lato i już.

Nawet nie zauważyłem, gdy wzgórze Akropolu nie dość, że bardzo się do nas zbliżyło, to znaczy my już prawie do niego doszliśmy, ale żeby je zobaczyć nie musze już tak bardzo zadzierać głowy. Idziemy szeroką, brukowaną drogą, łagodnie ale wciąż pod górę. W końcu docieramy do celu.

I tu dwie niespodzianki. Bilety staniały i kosztują w zimie tylko dziesięć euro, nie dwadzieścia. Mam dwie dychy do przodu. W knajpie zaś, gdzie nabyłem kubek oranżady za cztery pięćdziesiąt, to doliczam po stronie strat, spotkałem ekipę z samolotu, która siedziała za mną. Są tak samo zdumieni pogodą ale lepiej im nie będę mówić, jak to się stało.
Stajemy „u bram”, jeszcze tylko trzeba pokonać schody prowadzące na sam szczyt wzgórza. Ludzi robi się zdecydowanie więcej, ale i tak w porównaniu z tym co dzieje się w szczycie sezonu, to dzisiaj prawie nikogo tu nie ma. Mamy szansę zobaczyć coś więcej niż tylko tłum zwiedzających.


Najpierw spojrzenie na amfiteatr leżący na zboczu góry. To co wygląda jakby się miało za chwilę rozlecieć to autentyk, to co wygląda jak nowe, nie tylko wygląda, po prostu jest nowe. W amfiteatrze odbywają się koncerty, pewnie w nocy to wspaniale wygląda.
Pora na „creme de la creme” . Wchodzimy przez to, co zostało z budowli wejściowej, zwanej Propyleje. Niewiele zostało. Na szczycie wzgórza jest płasko ale zdecydowanie można sobie nogi połamać na nierównych płytach, którymi Akropol był wyłożony. Ciekawi mnie, czy zawsze były tak krzywe? Pewnie nie, bo nie sądzę, żeby dostojni Ateńczycy też musieli uważać na każdy krok, żeby sobie czegoś nie uszkodzić.

Partenon, resztki największej budowli, wiecznie w remoncie. Nie znam nikogo, kto by widział go bez rusztowań i dźwigów. I nie zanosi się żeby ktokolwiek w przyszłości zobaczył efekt „konserwacji”. Bo ta pewnie nigdy się nie skończy, taka karma, Grecka zresztą.
Po lewej mamy jeszcze ruiny Erechtejonu i na tym w zasadzie można zwiedzanie wierzchołka wzgórza Akropolu zakończyć. Za dużo lat minęło, za dużo konfliktów i trzęsień ziemi. Wieki historii zrobiły swoje i zostało co zostało. Nie ma to jednak znaczenia, jesteśmy w miejscu, gdzie każdy przyzwoity mieszkaniec Europy powinien być. Bo dokładnie w tym miejscu są nasze korzenie, to nie wyjazd po atrakcje, to pielgrzymka do miejsca skąd wszyscy się wywodzimy. Wszyscy w Europie jesteśmy Ateńczykami. Kto wie, jak by wyglądał świat, gdyby tysiące lat temu, Grecy nie stworzyli podstaw naszej cywilizacji. Uczyli mnie tego w szkole, a dziś jestem tu naprawdę i stąpam po tych kamieniach co ludzie, którym zawdzięczamy to, że nazywamy się ludźmi cywilizowanymi. To Grecy, właśnie tu, ustanowili zasady, których do dziś się trzymamy. Dlatego tak bardzo wkurza mnie nagonka na „leniwych Greków”, może i są leniwi ale dali nam znacznie więcej niż na przykład wielki i znany z pracowitości naród naszych sąsiadów. O ich „dorobku” w historii lepiej zamilczeć.

To co naprawdę powala na Ateńskim wzgórzu, to widok na miasto. Coś absolutnie zachwycającego, z każdej strony leżą pod nami dzielnice miasta, jak kręgi budowli zwrócone ku środkowi, ku najważniejszemu miejscu w stolicy Grecji, gdzie my właśnie stoimy. Magia.
Nie ma sensu znów pisać tego samego, ale czuję, że jestem tu we właściwym miejscu i czasie. Jest absolutnie wyjątkowo i o to właśnie chodziło. Ten krótki wyjazd był przede wszystkim po to, żeby tu stanąć i to zobaczyć. I na dodatek, Gosia wyczarowała cudowną pogodę a zdjęcia wyszły, sami widzicie.

Część kompleksu Akropolu znajduje się również na jego zboczach oraz u podnóża wzgórza. Miałem w planie zwiedzić je wszystkie, ale sądzę że nie damy rady. Przede wszystkim wymaga to dużo chodzenia, a ja nie jestem w formie. Poza tym czas też nie jest z gumy. Dlatego, widoczny na zdjęciu, Teatr Dionizosa oglądamy tylko z góry. Gdybyśmy tam zeszli, nic ponadto, co widzimy, byśmy nie zobaczyli.

Podobnie ze świątynią Zeusa Olimpijskiego, która już nie zalicza się do Akropolu, ale leży w pobliżu i jest doskonale z góry widoczna.
Po niej też zachowało się tylko kilka, konkretnie kilkanaście kolumn i nic więcej. Po co więc tam schodzić? I jeszcze parę euro w kieszeni zostanie.  

I to by było na tyle. Schodzimy na dół, droga w dół trwała tylko chwilę, tak nam się przynajmniej wydawało. Z jednej strony, na pewno łatwiej się schodzi niż wchodzi ale myślę, że decydujące znaczenia miało co innego.
W dół były te same stoiska handlarzy co w górę, więc część z nich, ale tylko część Gosia pominęła. Żeby nie zatrzymała się przy żadnym, tego jeszcze w kinach tego świata nie grali.

Jest już lekkie popołudnie ale pogoda ciągle piękna. Widzę na horyzoncie jakąś strasznie czarną chmurę ale Gosia na moją uwagę, że może jednak padać, twardo odpowiada, nie będzie. Po tym co widziałem rano ja też nie mam wątpliwości, skoro tak mówi to tak będzie.

Gdy szliśmy w górę, było raczej pustawo. Teraz robi się coraz więcej ludzi, jest sobota, imieniny kota, zapowiada się, że będzie impreza. Jedna wielka impreza, bo w końcu jesteśmy w Grecji a nie na ten przykład Szwecji.
Im bliżej placu Monastiraki tym ludzi więcej, w knajpach trudno wolny stolik wypatrzyć. Ale my jeszcze nie idziemy na obiad, twardo trzymamy się programu „zabytki”. Idziemy jeszcze zwiedzić Agorę, tu Grecy wiecowali i „ucierali” poglądy, teraz robią to w Parlamencie ale myślę, że na świeżym powietrzu wychodziło im to kiedyś zdecydowanie lepiej. Nie tylko im, zresztą.


Po ogromnym kompleksie pozostało to co zwykle, dziury w ziemi i resztki fundamentów. Właśnie, fundamenty to zdecydowanie najważniejsza część każdej budowli, nie dość, że na nich się wszystko trzyma, to jeszcze po latach tylko one potomnym zostają na pamiątkę. I to co się spośród nich wygrzebie.

To, co wygrzebano z terenu Agory Ateńskiej można zobaczyć w zrekonstruowanym budynku, zwanym Stoą Attalosa, na co dzień mieszczącym Muzeum Agory Ateńskiej.
Po drugiej stronie kompleksu jest jeszcze Hefajstejon, czyli świątynia Hefajstosa, oprócz nich jest tylko starożytny gruz, nic więcej.
Czas szybko leci, jest już po piętnastej, mamy tylko czterdzieści pięć minut na zwiedzanie. W zupełności wystarczy.

W muzeum jak to w muzeum, posklejane skorupy i pomniki bez głów. Z jednym wyjątkiem i ten właśnie możecie zobaczyć. Konkretnie jest to popiersie i może dlatego głowa została, bo bez niej nawet by to na posąg nie wyglądało. Za to wszystkie stojące postacie, są jak jeden mąż, bo przedstawiają tylko facetów, mają odłupane głowy. Jeżdżę po całym świecie i oglądam te kadłuby bez głów, co to za paranoja, że głowy lecą pierwsze. Nie mogli na przykład nóg odcinać?
Jedyny eksponat, który mnie naprawdę zadziwił, to nocnik dla dziecka, całkiem sprytnie pomyślany. A pro po, to w muzeum jest ubikacja. To ważna informacja, bo w turystycznych miejscowościach właśnie tych przybytków ze świecą szukać. Zabytków jak psów a toaleta gdzie? Rozumiem, że człowiek uduchowiony ale natura też swoje prawa ma.

Na terenie Agory jest jeszcze uroczy ale całkiem zamknięty Monastir i to by było już wszystko w temacie zwiedzania na dzień dzisiejszy. Pora na przerwę obiadową.
Dwa dni przed wyjazdem widziałem jak w kolejnym odcinku jednego z seriali, jem po całym świecie, bohater tegoż objadał się na placu Monastiraki najbardziej popularną tu potrawą. To souvlaki, czyli grillowane mięso z dodatkami zawinięte w pulchną pitę i polane sosem, najlepiej Tzatziki.

Zanim wypatrzyłem knajpkę, gdzie to się działo, Gosia zdążyła jeszcze „skubnąć” okulary, w których wygląda jak celebryci z plotek.pl.
Znalazłem knajpę gdzie kręcili oglądany przeze mnie program, znalazł się nawet stolik z widokiem na słońce, siadamy. Gosia pyta, do czego służy metalowy stelaż, przyczepiony właściwie do każdego stolika? Pewnie do utrzymania wiadra, przynajmniej tak wygląda.
Tak, do wiadra, z zimną wodą – słyszę za sobą. To Grecki kelner stojący opodal. Mówisz po Polsku? Mówię, miałem dziewczynę z Polski, sześć lat. I co, zostawiła Cię, niestety tak. Jak mi się smutno zrobiło, facet przystojny jak jakiś za przeproszeniem Grek a ona go zostawiła, po sześciu latach. Skąd ja to znam, jakbym o własnych córkach słuchał opowieści.
Skąd jesteście? Z Warszawy. Z Mokotowa? Nie z Ursynowa. To blisko – tak sobie rozmawiamy. A tu nie masz żadnej dziewczyny? Nie mam, Greczynki niskie i grube a jeszcze nosa zadzierają. Polki wysokie z długimi nogami i innym koniecznym dla kobiety wyposażeniem ale te znowu po latach całych nagle zmieniają zdanie. I tak i tak niedobrze. Coś o tym wiem, ale jak mu powiem, żeby się od kobiet trzymał z daleka i tak nie posłucha, natura silniejsza od rozumu. Na szczęście, bo już dawno byśmy wyginęli.

W międzyczasie założył nam stojak, włożył kubeł a do niego butelkę wody. Butelkę wody tu podają zawsze, chcesz czy nie chcesz, flaszka do kubła i do rachunku oczywiście też.

A tak wyglądają souvlaki, w tle piwo Gosi i moja szklanka na wodę z kubła. Od razu widać jaka jest różnica między świeżą pitą a tą, którą u nas sprzedają w sklepach spożywczych. W życiu nie będzie tak wyglądać, o smakowaniu nawet mowy nie ma, bo tu smakuje cudownie. Jest miękka, łatwo się ją gryzie, a jednocześnie trochę chrupka, ze względu na lekko wysmażoną skórkę. Wersja z Tesco, usmażona na patelni smakuje jak czysta celuloza, czyli nie ma żadnego smaku. A twarda jak karton, po tej picie więcej jej w Polsce nie kupię. To samo mi się zrobiło, gdy pierwszy raz zjadłem prawdziwą pizzę, też już w Polsce nie jem. Wniosek może być taki, że jak jeszcze trochę pojeżdżę to nie będę miał co jeść, oprócz dań z kuchni Polskiej.
Kolejna dywagacja na temat toalet. Po piwie, a po butli wody też, natura robi swoje i znów trzeba szukać wc. W knajpie być musi, i jest. Ale na zamek szyfrowy. Kiedyś na drzwiach wisiały kartki, klucz do toalety u barmana. Dziś zrobiliśmy ogromny krok naprzód i u barmana można się dowiedzieć jaki jest kod. Jest postęp czy nie?

Pozostała druga część planu na dziś, Monastiraki Flea Market. Też zabytek i t klasy zerowej. Mam niesamowity fart, że wszystko jest w jednym miejscu. Po obu stronach placu można wejść do alejek, gdzie mieszczą się bardzo a to bardzo liczne sklepy. I bardzo tanie, to głos mojej żony. No to chciał, nie chciał trzeba iść.


O co tu jeszcze można „pojmać”? O kupowaniu pisałem już tyle razy, że może tym razem sobie daruję. Ale Gosia zadowolona jak nigdy. Po pierwsze to na obiad było „ludzkie jedzenie”, po drugie asortyment bogaty, i po trzecie, taniocha. Zwłaszcza, że ceny w Euro. Co tam wydać dychę na jakiś absolutnie niezbędny drobiazg. No dobra, nie będę się czepiał bo mnie jeszcze w żabę zamieni.
Ja kupiłem tylko drobne prezenty oraz souvlaki i kebab na kolację. Do tego oliwki i pomidory a na deser pączkowate obwarzanki posypane cukrem. Potem mieliśmy całą podłogę naszego pokoju w cukrze.

Tuż przed zmierzchem wracamy w stronę hotelu. Po drodze można oczywiście jeszcze coś „pojmać”, zwłaszcza, że w Atenach jest ogromna ilość chińskich sklepów typu „mydło i powidło”. Kiedyś były same chińskie towary, dziś są chińskie sklepy. Tylko patrzeć, jak nasze dzieci będą pracować w chińskich fabrykach. Póki co Gosia zaginęła w „mydło i powidło” a ja kontempluję sklep z kiełbasami.
Zanim dotarliśmy do domu, zrobiła się noc, mój GPS oczywiście działa, nie działa, więc udało nam się zgubić tuż pod hotelem. Ale koniec końców bezpiecznie wylądowaliśmy w naszym pokoju. Grecy dopiero zaczynali sobotnią zabawę. Z knajp dochodziły odgłosy bouzouki i sirtaki. Biesiadnicy nie tylko klaskali ale i rwali się do tańca. Mnie nogi już wrosły w …, na dziś stanowczo wystarczy, może innym razem.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (32)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Wjkrzy
Włodzimierz Krzysztofik
zwiedził 12.5% świata (25 państw)
Zasoby: 393 wpisy393 253 komentarze253 3081 zdjęć3081 34 pliki multimedialne34
 
Moje podróżewięcej
18.04.2019 - 23.04.2019
 
 
25.01.2019 - 09.02.2019
 
 
29.12.2018 - 01.01.2019