Była buro szara i deszczowa. Od rana zbierały się czarne chmury i zbierało się na deszcz. Zebrało się dokładnie wtedy, gdy wyszliśmy z hotelu. Wcześniej pochłonęliśmy duże i smaczne śniadanie, jeszcze raz czapki z głów, hotel jest absolutne fantastyczny.
Dzień dzisiaj bardzo krótki, o piętnastej mamy zamówioną taksówkę a jest już po jedenastej, dużo się tym razem ani nie nachodzimy, ani nie naoglądamy. Chciałbym dodać, że i nie nakupimy ale Gosia ma taki talent, że to wcale nie jest pewne. I wykrakałem, ale o tym potem.
Ateny to niestety bardzo brzydkie miasto, kompletnie nie ma co oglądać. Zaraz koło hotelu jest znany plac Omonia. No jest plac i to tyle, duży. Ale też i brzydki, jak wszystko.
Nie mamy w planie zabytków więc szlajamy się od sklepu do sklepu. Z tym też jest problem, bo tu nie musieli wprowadzać zakazu handlu w niedzielę. I tak wszystko jest pozamykane.
Trzeba znów iść w okolice Monastiraki, bo tam się handluje nawet w niedzielę. To idziemy, deszcz popadał piętnaście minut i koniec. Jest paskudnie ale ciepło, da się żyć. W Polsce minus piętnaście, aż mnie skręca na samą myśl o powrocie.
Pod Akropolem są najfajniejsze Ateńskie dzielnice, Plaka i Karamejkos. Wąskie ulice, fajna niska zabudowa. Mnóstwo sklepów i knajpeczek. A nad wszystkim góruje oczywiście Akropol.
Publikuję to zdjęcie jeszcze z jednego powodu. Otóż po prawej widać coś, gdzie moja noga zdecydowanie nigdy nie postanie. Z powodów zasadniczych. Tym razem musieliśmy tam wejść, z powodów związanych z przemianą materii a nie chęcią napicia się tej lury, zwanej nie wiem czemu kawą. Jak już wspomniałem toalety w Atenach mają szyfrowe zamki, do których kod podaje klientom obsługa. Problem w tym, że ja nie zamierzam być klientem a toalety chcę skorzystać. No to mam problem. Uratował nas refleks Gosi, która podejrzała jak wklepywała go kelnerka. 6565 i jestem w środku. Co za ulga, nie muszę chyba opowiadać, bo każdy kiedyś się w takiej sytuacji znalazł. To poważny problem i to na skalę światową. Oczywiście, jak każdy poważny problem, nie rozwiązany. Tym się charakteryzuje nasza cywilizacja, że aplikacji na smartfony są miliony a jak się człowiekowi zachce siusiu w Atenach to kompletny klops.
Znaleźliśmy jeszcze jeden uroczy Monastir, ten był nawet otwarty, więc poszliśmy do środka. Bardzo, bardzo stary i bardzo piękny. Ale w środku nie wolno robić zdjęć, no to nie ma i już. Musi wystarczyć widok z zewnątrz. Zwłaszcza, że właśnie dojrzewają pomarańcze.
Za to do sklepów nie tylko można ale trzeba wchodzić. Gosia trałuje dziś szeroko, bo ma prawie pustą walizkę, ja zresztą też. Bo ile ubrań człowiekowi potrzeba na dwa dni? No to można sobie cugli popuścić, jedyna bariera to strefa euro. Z naszymi zarobkami faktycznie nie ma się do czego śpieszyć. Gdyby takie ceny były w Polsce to byśmy sobie nie poużywali. Ale ciuchy tanie, co Gosię cieszy a mnie nie. Ja bym sobie oliwek, słodkości i takich tam, ale tu już nie ma zmiłuj. Do Maroka daleko.
Gosia nabiera rozpędu, jedna para butów, druga para butów. Teraz stoi przy płaszczach. Może być problem, płaszcze do naszych walizek raczej mogą nie wejść. No to od czego jest głowa? Stara kurtka ląduje w sklepowym koszu a dwa płaszcze założone jeden na drugi będą w sam raz gdy będziemy z samolotu w Modlinie wysiadać. Pomysłowej głowie …
Flea Market wczoraj wcale nie był flea, bo w sklepach same nówki sztuki. Ale dziś jest inaczej, na obrzeżach bazaru pojawiły się prawdziwe stoiska ze starociami. Pootwierali też małe budy, w których też można kupić używane rzeczy wszelakiego autoramentu. To najprawdziwszy pchli targ.
Kupiłem dwa kebaby po dwa euro (da się wyhaczyć jak się człowiek postara) do samolotu i czas nam się zaczął powoli kończyć. Jeszcze tylko trzeba iść na obiad. Blisko naszego hotelu jest bardzo grecka knajpa. Z dala od turystycznych szlaków, dają tam prawdziwe greckie żarcie i to prawie dwa razy tańsze niż w okolicach Monastiraki.
No to idziemy. Kłopot w tym, że nie ma wolnego stolika. I na dodatek prędko się nie zapowiada, bo jak się już rozsiedli tak na kilka godzin się zanosi. Trzeba szukać czegoś innego. Ale to już granica dzielnicy „łacińskiej” a bardziej afrykańsko-azjatyckiej.
Możemy zjeść roti, kuskus, szałarmę czy curry albo nawet kurczaka tandoori, ale nie tego szukamy. Przerywamy więc poszukiwania i wracamy do jedynej greckiej knajpy w okolicy. Sytuacja się nie zmieniła, wszystko zajęte.
Ale na zewnątrz stoją dwa stoliki, pewnie na lepszą pogodę. Ale deszcz nie pada, my Polacy a nie Grecy, pytam kelnerkę, czy może nam podać tam? Hurra, jednak się po grecku najemy.
W karcie dań, wszystko zaczyna się tradycyjnie, od Tzatziki. Podaje się go na talerzyku z oliwą i chlebem, i to wszystko. Więc dodamy do tego kurczaka grillowanego na patyku oraz frytki i będzie dość. Ja chciałem musakę, ale już wszystko zjedli, wziąłem grillowane mięso (cztery patyki) z frytkami i warzywami. Patyk dla Gosi odpuściliśmy, bo ja czterech nie zjem.
No i co? Ładnie to wygląda? A jak smakowało, brzuszki pełne po korek. Pora iść do hotelu bo za piętnaście minut będzie nasza taksówka.
Była wcześniej, Nikos przeszedł Kostasa, czy jak ten w piątek miał na imię, już niestety nie pamiętam. Cudowny młody człowiek, dokładnie w wieku mojego syna. O czym rozmawialiśmy? O podróżach. Przegadaliśmy całą drogę, nawet nie wiem kiedy to minęło. Nikos ma dokładnie to co ja, nic się nie liczy, liczą się tylko podróże. Ma taki sam pogląd na życie, na świat, na Europę. W tym roku wybiera się zaliczyć … Polskę. A potem, jedynym ograniczeniem pieniądze i wolny czas. Serdecznie Cię Nikos zapraszamy, na bigos i pierogi i polską wódkę. Będzie wesoło.
I tak skończył się nasz wypad do Aten. Absolutnie cudowny weekend, dokładnie taki, jaki sobie wymarzyłem. Wszystko się udało. A co do Aten, musisz tu przyjechać, ale najwyżej na dwa dni. Grecja to wyspy, tak zresztą powiedział Nikos, żeby się Atenami nie zrażać, bo to naprawdę mało ciekawe (poza zabytkami) miasto. No to może w następne wakacje jakaś grecka wyspa?
Na razie kontynuujemy zwiedzanie miast Europy, za dwa tygodnie weekend w Brukseli.