Geoblog.pl    Wjkrzy    Podróże    Jak zima to Maroko    Rebajas
Zwiń mapę
2018
27
sty

Rebajas

 
Hiszpania
Hiszpania, Madrid
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 4809 km
 
Wstajemy bardzo rano, czyli o dziewiątej. O dziesiątej planowany jest wymarsz na „zwiedzanie”, bo w Madrycie są dni zimowego „barajas”, co oznacza „soldy”, czyli przeceny. Puki co idę szybko na dół do piekarni 24h po kawę. W pokoju niestety nie ma czajnika, wietnamska kawa trung nguyen pojedzie z powrotem do Warszawy. Tanio nie jest, latte prawie trzy euro. Piekarnia ma za to niezaprzeczalny urok, czynna jest non stop i ciągle są świeże wypieki. Europa.
Śniadanie jemy w „Museo de Jamon”, po naszemu muzeum szynki. Wisi tego pod sufitem do wyboru, do koloru. Tylko te ceny, jak to Polacy szukamy co by tu, po taniości. Jemy po dużej kanapce, wszystkie między 1.5 do 2 EU. Bez popitki, popijemy czymś ze sklepu. Sklepów spożywczych pełno, tylko ta nazwa „alimentacion” źle się kojarzy. Naprawdę się najadłem, a smak kanapki niesamowity.
Pora na coś dla ducha, idziemy do galerii Prado. Zima, platany niby mają liście ale zeschnięte, kwiatów też nie bardzo. Jest piękna pogoda, ale wiatr ten sam co po drugiej stronie morza Śródziemnego.
Bilety kupiłem wcześniej przez internet, dobry strzał, kolejka do kasy ma ze sto metrów. Kontrola prawie jak na lotnisku. I jesteśmy w świątyni malarstwa. Nie wolno robić zdjęć, reportażu nie będzie. O samej galerii nie będę pisał, to jedna z największych kolekcji na świecie. Od samego wymieniania autorów można bzika dostać. Taka ilość obrazów największych mistrzów przytłacza. I to tyle, byliśmy, widzieliśmy, wyszliśmy po dwóch godzinach. Czas nagli, czekają nas następne „galerie”, tym razem handlowe.
Mój tani smartfon ma tani odbiornik GPS, co czyni go w mieście praktycznie bezużytecznym. Ale może robić za mapę i musimy sobie poradzić. Bez większego trudu, zasięgając po drodze języka, docieramy do największej atrakcji Madrytu, przynajmniej dla Gosi, pięciopiętrowy sklep Desigual. To dopiero jest „zabytek”, jak wpadła tak diabeł machnął ogonem, nie ma i już. Jola z Moniką zdążyły oblecieć okoliczne sklepy a Gosi ani widu ani słychu. Dziewczyny poszły do Primarka na dłużej a ja po kawę. I siedzę na betonowej ławce. Za ciepło nie jest, to stoję na słońcu. A w koło tysiące ludzi z torbami pełnymi zakupów. Oto obraz społeczeństwa konsumpcyjnego. Jak nie kupują to jedzą i piją, nieustająca swawola.
Co druga osoba przechodząca koło nas niesie torbę z napisem Primark, więc kobiety do Primarku a ja nadal na warcie. Wreszcie Gosia pojawia się w drzwiach, szczęśliwa, a to najważniejsze. Dzwonimy do Joli, bez opłat za roaming, znów dzięki ci UE. Są nadal w Primarku, no to my też. Zaraz za drzwiami Gosi uginają się nogi, z powodu cen, takie niskie. Nasze walizki są już dość pełne, ale zawsze „da się coś zrobić”. Sklep w stylu lumpeksu, przynajmniej tak ja to odbieram, towar strasznie tani ale i marny. Niestety według Gosi „zawsze się coś znajdzie. I miała rację, sporo się znalazło.
Kolejna spora torba w ręce i wychodzimy. Pora na obiad, już prawie siedemnasta. Mam zaznaczoną na mapie knajpę Topolino, dają tu bufet za 12.50, bo weekend. W tygodniu tylko 10. Przy tych cenach to moim zdaniem świetna opcja. Spokojnie zjadłem za trzy razy tyle. Mają bardzo dobre oceny i słusznie. Jedzenie absolutnie doskonałe, ciepłe, świeże i smaczne, bardzo smaczne. Żeberka, hiszpańska kiełbaska na gorąco, ziemniaki, surówki i tortelini w serowym sosie, to na początek. Dziewczyny jeszcze jedzą rybę, podobno znakomita i kurczaka. I pizza i lasagne i pieczone warzywa, zapiekany bakłażan pod beszamelem. I cała lada warzyw. Jem drugi talerz, powoli, żeby się ułożyło.
Czas na deser, gruszki w syropie z budyniem waniliowym polane ciemną czekoladą dopełniają dzieła. Panie na trawienie po dużym kuflu piwa, za 4.50, ja wodę. Brzuszki pełne, zaraz się tu pośpimy, pora ruszać w stronę domu. Topolino na świetne oceny w sieci i słusznie, zdecydowanie polecam, można się najeść „po korek” a potrawy są bardzo smaczne, och ta pikantna kiełbaska z rusztu.
Po drodze idziemy do Mercato de Saint Martin, świątyni tapas. Od samego widoku głowa boli, a oni jedzą i piją, jedzą i piją. Dość, wiejemy.
Jeszcze główny plac miasta Plaza de Major, duży, klasyczny, piękny i wchodzimy na Calle de Atocha. Mamy 79 domów do przejścia. Po drodze wpadamy do sklepu „mydło i powidło”, tu prowadzą je Azjaci, Wietnam i okolice. Podobnie małe spożywczaki, ale barów „Co tu” nie ma.
Zanosimy łupy do domu, ja zostaję ale laski ani myślą, jeszcze idą w miasto „na godzinkę”. Gdy wracają, najwyższa pora spać.
Całą bożą noc się działo, w nocy z soboty na niedzielę chyba nikt oprócz nas w Madrycie nie spał. Darli się i jeździli, ja w takich warunkach zdecydowanie mam kłopoty ze spaniem. Ale jakoś w końcu odpłynąłem, gdy się nad ranem obudziłem, fiesta trwała dalej.
Biegiem do piekarni po kawę i bułki, co kupiłem zobaczymy w samolocie, gdy będziemy jedli „śniadanie”. Punkt 5:30 stoi taksówka, nie jak z Hassanem, który po „Szopów” nie przyjechał wcale. Za kierownicą kobieta, znowu Europa, Po ulicy szlajają się niedobitki nocnych harców, co tam niedobitki, było ich tylu ile liczyła wycofująca się z pod Moskwy armia Napoleona.
Idzie taki jeden po oświetlonej latarniami ulicy i świeci sobie pod nogi smartfonem, pewnie od chlania mu się ciemno pod oczami zrobiło. Dalej jeszcze lepiej. W barach tłumy, chlają dalej. W Starbuck jak w mrowisku, co oni kawę na otrzeźwienie piją? Nic nie pomoże, gdy się całą noc balowało. Na przystanku gość walczy z kurtką, zamek wcale nie jest błyskawiczny, wręcz przeciwnie, wcale nie da się zapiąć. Panna podciąga rajstopy, bo też się zbuntowały i opadają, krajobraz po bitwie. Ci to się potrafią bawić.
Na lotnisko jedziemy taksówką, bo podróż pociągiem jest dosłownie na styk, pierwszy pociąg z Atocha odjeżdża trochę po szóstej, potem trzeba jechać z T4 na T1, nie ma sensu ryzykować. Koszt zryczałtowany, 30 Eu. Jesteśmy na Barajas tuż przed szóstą. No i na tym w zasadzie koniec. Na lotnisku puchy, nuda, wszystko idzie sprawnie a nasi przyjaciele mam nadzieję dali radę dojechać na lotnisko w Marrakeszu na trzecią rano, żeby o szóstej polecieć do Bergamo. Oni mają jeszcze cały dzień latania po Mediolanie i Bergamo a my już będziemy w domu.
Do następnego razu.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (10)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Wjkrzy
Włodzimierz Krzysztofik
zwiedził 12.5% świata (25 państw)
Zasoby: 393 wpisy393 253 komentarze253 3081 zdjęć3081 34 pliki multimedialne34
 
Moje podróżewięcej
18.04.2019 - 23.04.2019
 
 
25.01.2019 - 09.02.2019
 
 
29.12.2018 - 01.01.2019