Nie pisałem przez dwa dni, bo nie ma sensu zanudzać wszystkich nieistotnymi rzeczami. Nie mam zamiaru zostać celebrytą, który musi codziennie zapychać internet śmieciami. Nie mam zamiaru zostać „gwiazda”, więc nie będę wszystkich zanudzał o której wstałem, jak robiłem kawę, wyciskałem sok, jadłem śniadanie. Medina w Essaouirze do gigantycznych też nie należy, zeszliśmy ją w te osiem dni wszerz i wzdłuż. Już się tu na pewno nie zgubię, nawet w nocy.
Co innego w Marrakeszu, na to chyba nie mam mocnych. Byłem tam trzy razy a i tak na pewno dziś się zgubimy. Na całe szczęście co jakiś czas mają tam drogowskazy „Jemma el Fna”, co pozwala wydostać się z tego labiryntu.
Ostatnie trzy dni upłynęły nam na domowej krzątaninie i spacerach po mieście. Od czasu do czasu cos wpadło do torby na zakupy albo do mojej torby poniżej klatki piersiowej. Wyglądam już jak ciężarna kangurzyca, zobaczymy w domu ile mi przybyło. Zabrałem się za jedzenie ciastek, co chyba nie było rozsądnym pomysłem. Tyle, że smakują niesamowicie, zwłaszcza te z nadzieniem z orzechów, migdałów i rodzynek. W końcu jednak tak się przeżarłem, że mam dość, wszystkiego.
Pożegnałem się z Francuzką, ostatniego dnia otworzyła dopiero w południe. Nie chciało jej się wstać z łóżka bo w domu zimno, mnie też. Co rano zmuszałem się do wyjścia z ciepłego łóżka. Zimno nas w czasie tego pobytu prześladowało. Dom nie miał ogrzewania, nie polecam, chyba jednak warto więcej zapłacić i mieszkac w termicznym komforci. Tylko ko zgadnie jak będzie. Bo w opisach wszystkich domów piszą, że są ogrzewane. Nasz też. Poza tym im bliżej oceanu tym zimniej i wilgotniej. Lepiej wybierać lokal w okolicach ubiegłorocznego Dar Gentile. Tam wiatru zasadzie nie było a na deptaku było wręcz upalnie. I taniej. Im dalej od oceanu tym ceny niższe. I bliżej do monopolowego.
Tam mamy już grono starych przyjaciół, gdy próbowałem się z nimi pożegnać po Polsku, usłyszałem na odchodne, dobranoc. Też może być.
Gosia w końcu dorwała tego drania, który jej sprzedał niechodzący zegarek. Owszem naprawił ale za godzine znów stanął. Są dwie hipotezy, albo będzie chodził jak wyschnie albo nie.
Rano robimy kanapki i zbieramy się. Nadszedł czas na podróże. Dziś Marrakesz, jutro Madryt, w niedzielę Warszawa.To zasadnicza odmiana po leniuchowaniu w Essaouirze. Nie wiem, czy jeszcze tu przyjedziemy ale co najmniej połowa ekipy już planuje przyjazd w przyszłym roku. My mamy na następną zimę zdecydowanie inne plany, Birma to nasze kolejne wyzwanie.
Ale puki co jedziemy komfortowym autobusem Supratours w głąb kraju. Zaraz skończą się zielone nadmorskie tereny i zacznie się pustynne, ubogie Maroko. Aż do doliny, w której położony jest Marrakesz, tu też jest zielono przez cały rok dzięki wodzie spływającej ze szczytów Atlasu.
Gosia już zasnęła, mnie kołysanie autobusu też skłania do małej drzemki. Może czeka nas wesoły wieczór w gwarnym Marrakeszu? Trzeba odpocząć, no to … dobranoc.
Droga do Marrakeszu, przemierzyliśmy ją już kilka razy. Nie było ani burzy ani nic podobnego, trzy godziny z mała przerwą na kawę i hop-on jesteśmy znów na placu Jemma el Fna. Tu też nic się nie zmieniło, na suku też. Zgubiliśmy się kilka razy ale to też standard. Tu chyba trzeba się urodzić, żeby nie zginąć w gąszczu setek uliczek.
Jedno zmieniło się zdecydowanie, w hotelu jest ciepło. Jest klimatyzator, który nastawiony na grzanie robi piekło i o to chodzi. Wszystko jest suche, oprócz naszych rzeczy w walizkach gdzie zalega wilgotne powietrze z Essaouiry. Ale skoro mieszkamy w hotelu Essaouira to jak ma być inaczej.
Jutro krótki, ostatni rajd po suku i lecimy do Madrytu. Tam wszystko będzie nowe, to pewnie będę miał o czym pisać. Na razie jeszcze raz dobranoc.