Geoblog.pl    Wjkrzy    Podróże    Jak zima to Maroko    Wichry zimy
Zwiń mapę
2018
18
sty

Wichry zimy

 
Maroko
Maroko, Essaouira
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3553 km
 
Jest zima a my mieszkamy w „windy city” tuż nad samym oceanem. Zza murów dochodzi szum a właściwie to ryk oceanu uderzającego z impetem w miejskie mury. I wieje, jakby dusze chciało z nas wydrzeć. Stąd mimo teoretycznie dwudziestu stopni w cieniu, temperatura odczuwalna nie przekracza pewnie piętnastu.
W domu podobnie, pozakładaliśmy co się tylko da. Wysłałem do gospodarzy mail z wołaniem o pomoc. I zadziałało, przyszli z narzędziami i dawaj wywalać zablokowane drzwi na taras. Przynieśli nam jeden piecyk olejowy, mało ale jak go wstawiliśmy do saloniku od razu zrobiło się lepiej.
Czas na śniadanie, parówek w cieście kupionych w Warszawie nie mam zamiaru jeść, na sam widok mam zgagę. Idziemy na do „Chez Ahmed”. Tym razem mamy spory kawałek bo to jest w okolicy, gdzie mieszkaliśmy w zeszłym roku. Po drodze targ, targ i targ.
Wszyscy zamawiamy standardowe śniadanie. To oznacza szklankę świeżo wyciskanego soku z pomarańczy, jak wszędzie i do wszystkich posiłków, jeszcze gorący marokański placek a do niego dżem (prawdziwy, nie z Lidla), miód (pszczeli nie sztuczny) i „huile de argan”, to sos z orzechów arganii. Tych samych, z których robi się słynny olej. Zdecydowanie wolę jednak tą wersję. Placek umaczany w sosie i „zapity” sokiem z pomarańczy gwarantuje dobry początek dnia. Donieśli jeszcze omlet z oliwkami i na koniec kawę. To wszystko kosztuje jedyne dwanaście złotych.
Oczywiście, gdy tylko usiedliśmy pojawiła się rodzina Szopów z przyległościami. Po co się było umawiać, skoro i tak zawsze spotykamy się tu na śniadaniu.
Pora na zakupy, w końcu mamy dom i kuchnię, trzeba zrobić zapasy. Pojmaliśmy świeży chlebek, oliwki, kiszone cytryny, pomidorki koktajlowe, nieklarowaną oliwę z oliwek, kurczaka za rosół, marchewkę, pietruszkę, wielką torbę pomarańczy na sok, mandarynki, świeży placek z mięsem, smażone rybki i sam nie wiem co jeszcze. Teraz karawana musi dostarczyć to wszystko do spiżarni.
Teraz pora na spacer nad morze. Już w mieście piździ jak w Kieleckim. Ubieramy się we wszystko co mamy a i tak za ciepło nam nie jest. To ma być ucieczka od naszej zimy? „Winter is coming”, jak w znanym serialu. Miejscowi noszą takie same puchówki jak moja bardzo, bardzo zimowa kurtka. Wyprowadziłem ich następną drogą z domu, tak że nikt poza mną nie wie jak wrócić. Uczcie się topografii miasta, bo nie mam zamiaru robić za psa przewodnika przez następny tydzień.
Wleźliśmy na miejskie mury bo twierdza kolejny rok w remoncie a warto z góry popatrzeć na ocean. Bardzo się bogowie rozgniewali. Czarno siny ocean grzmi gniewem. Spienione fale walą w mury jakby je koniecznie chciały obalić. Wiatr urywa głowy, zajebioza totalna.
Teraz port, ja poszedłem po ciasteczka. Mojego ulubionego dziadka nie było, ale młodsze pokolenie kultywuje z zapałem ciasteczkowy interes. Przy okazji nabyłem nowe ray bany, bo byłem łaskawy zapomnieć słonecznych okularów. A jakieś zarodki słońca już się pokazują. Właściciel przenośnego salonu „firmowych” okularów zaśpiewał mi cenę 800 dirhmów, bo okulary „oryginalne”, z napisem „made in italy” i to z „szylkretu”, nie plastiku. Lazł za mną i obniżał cenę a ja mu cały czas „fifty” aż usłyszałem z tyło „ok”. Ale cały ten cyrk musiał się odbyć.
Na plaży tłumów nie było, ale paru szaleńców korzystając ze sporych fal, surfowało na deskach. Było tez dwóch na „kitach”. Gdy słońce przebija przez chmury, robi się cieplej ale to i tak niewiele daje. Takiej pogody to tu jeszcze nie mieliśmy. Jak się nie poprawi to będzie zonk. Piszę to nazajutrz rano, więc wiem co „będzie” jutro. Wróciła prawdziwa „zima”, błękitne niebo i palące słońce ale o tym w następnym poście.
Na razie wiejemy z plaży, pora na kolejną kawę. Jakiś taki się głodny zrobiłem to jeszcze zamówiłem kuskus z kurczakiem i rodzynkami. Na pewno Gosia mi tego nie zje. Kuchnia tu jest łagodna, warzywa są robione na miękko. Wszystkie składniki wzajemnie się przenikają tworząc bukiet smaków jak perfumy zapachów. Smakowało absolutnie doskonale.
I tak jakoś zrobiło się popołudnie, pora na jeden z dwóch sklepów z asortymentem, którego Allah zdecydowanie nie pochwala. Po drodze, zakupy, zakupy, zakupy, końca nie widać. Ja przede wszystkim trzymam si e jak najdalej od ciastek, nie po to po świętach schudłem, żeby tu znowu przytyć. Basia, gdyby mogła, musiałaby zamówić kontener w pełnych wymiarach, tak jej się podoba. Nam też by się nowe rzeźbione drzwi na wieś przydały. I te blaty do stołów, załamka. Mamy taki inkrustowany stolik w saloniku. To naprawdę dużo nie kosztuje, a u nas ci takich nie ma.
Kupiliśmy jeszcze wiadro mandarynek i kilo avocado za osiem złotych. Wyszło osiem sztuk, czyli dziesięć razy taniej niż u nas. Wracamy do domu, gotujemy rosół, jemy co mamy i pijemy co każdy lubi.
Po dwudniowej podróży czas na odpoczynek, więc nie trzeba było długo czekać żeby salonik opustoszał a z góry zaczęło dobiegać chrapanie. Dobranoc.




 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (4)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
ww
ww - 2018-01-19 19:26
Brat,
to masz i tak znacznie lepiej niż My, wichura i zamiecie. Chyba mieliście szczęście z przelotem, bo Fryderyka troszkę zamieszała na lotniskach.
Coś mi daty nie pasują, u Ciebie już 21.01 a w Polsce 19.01 ?? gdzie podziały się dwa dni ?
 
 
Wjkrzy
Włodzimierz Krzysztofik
zwiedził 12.5% świata (25 państw)
Zasoby: 393 wpisy393 253 komentarze253 3081 zdjęć3081 34 pliki multimedialne34
 
Moje podróżewięcej
18.04.2019 - 23.04.2019
 
 
25.01.2019 - 09.02.2019
 
 
29.12.2018 - 01.01.2019