Najpierw była długa, a w zasadzie krótka noc w Brukseli. No bo jak nauczycielki pojadą na ferie, to lepiej żeby dzieci nie wiedziały co ich pedagodzy robią, żeby odreagować zajęcia. Zanim poszliśmy spać trzeba było już wstawać na śniadanie.
Jedyne, co w Budget Ibis Airport jest lepsze niż „budget” to śniadanie. Co prawda trzeba zapłacić 7.5 EU ale warto. Trzeba było się najeść na cały dzień a to wymaga czasu. Trwało to i trwało aż to czego jeszcze nie zjedliśmy ,posprzątali. W takiej sytuacji nie było wyjścia i trzeba było wyjść.
Pozostało spakować manatki i na lotnisko. Tym razem taksówką ale reszta poszła „skrótem”, ledwo zdążyli na samolot. Mnie się znowu udało, proteza obudziła całe lotnisko i znów mnie macali. Jak nie możesz czegoś zmienić to trzeba polubić. Ale jakoś mnie to jednak nie kręci.
Samolot prostą drogą opuścił zachmurzoną Europę i po przelocie nad cieśniną Gibraltarską pogoda zmieniła się z europejskiej na afrykańską. Czyli bez białych wałów chmur z których w Polsce podobno wali na dół ten biały koszmar, przed którym właśnie uciekamy.
Jeszcze godzinka i lądujemy u stóp Atlasu. Tym razem było go widać bardzo wyraźnie. I wiecie co, na szczytach leżało to samo biało co w Polsce. Ale na nizinę z pewnością nie spadnie.
Jak na każdym lotnisku w świecie, znają tu Mr. Krzysztofika. Jedziemy do Essaouiry. Zamiast jednego dużego podstawili dwa mniejsze więc będą wyścigi. Ale zamiast wyścigów były wyłącznie przerwy w podróży. Najpierw na zakupy, potem na szałarmę a potem kierowca miał jakiś interes po drodze a potem w końcu dojechaliśmy do Essaouiry.
Tu mamy ostateczny na dziś hop off. Tylna ławka autokary, jak na każdej porządnej wycieczce, tak się w czasie podróży bawiła, że hop off był prawie dosłowny.
Przez Medinę do domu, tym razem mieszkamy w takim labiryncie, oddaleni od głównych ulic, że nie wiem jak tu jutro trafimy. Najlepiej byłoby nie wychodzić na zewnątrz ale to marna opcja. Dom jest niestety mały i zimny a na dodatek nie najlepiej wyposażony. Trudno, jutro będziemy się martwić, dziś pozostało zwalić się w zimne i mokre łóżko (wilgoć) i przykryć czym się tylko dało. Dawno w takim zimnie nie spałem. Mam nadzieję, że jak zwykle, ranek przegoni nocne upiory i będzie jak ma być, czyli zaje…