Od rana mam dobry humor, dobry, bo odlatujemy z Hong Kongu. Trochę mnie martwi, że do domu, ale wole to niż tu zostać. I tak szansa na wyjazd do Chin w przyszłości była niewielka, ale po tych czterech dniach w Hong Kongu nawet mowy nie ma. To zdecydowanie nie moja bajka. Co za pomysł, żeby tu mieszkać. Nie dość, że żyć tu się prawie nie da, taki klimat, to ciasno i drogo. Oni tu wszyscy mieszkają w takich samych klitkach jak nasze pokój w hotelu. Na przykład, mieszkanie z trzema sypialniami, niecałe czterdzieści metrów, co za luksus. Właśnie oglądam program w TV o nowym osiedlu mieszkaniowym, pokazują typowe mieszkanie w jednym z tych bloków w kształcie postawionych na krótszym boku żyletek. Dwa pomieszczenia, jedno zwane dumnie salonem ma rozmiar najmniejszego pokoju w moim mieszkaniu, sypialnia z kolej nawet nie dorównuje kuchni. Kuchni oczywiście nie ma, to znaczy jest coś, gdzie się gotuje ale to w salonie oczywiście. Tam się też pierze itd. itp. W "łazience" można stać i srać, w tym samym miejscu. A cena zwala z nóg nawet naszych frankowiczów. To było o mieszkaniu. Teraz koszty życia, poza komunikacją miejską wszystko inne powala na kolana. Londyn w Azji, ceny w zasadzie identyczne. Gdy Gosia zobaczyła dwa piękne jabłka w jednym ślicznym opakowaniu za jedyne 100 hkt, długo patrzyła i ruszała ustami jak złota rybka. Jogurt grecki, za który płacę w Tesco 2.50 pln, tu kosztuje 25 pln, taka drobna różnica. Tylko piwo jest tanie. Bo na trzeźwo nawet Chińczyk tego nie wytrzyma. Po jaką cholerę tu mieszkać, skoro trzeba się na śmierć urobić, żeby tylko przetrwać. Oczywiście można wierzyć w "chiński sen", ale jak z jego odpowiednikiem z USA, to mit dla idiotów, żeby tyrali i nie zastanawiali się dlaczego nic nie mają. Bo 99.9999999 % nic z tego tyrania nie ma, tak świat jest urządzony.
Dziś poszedłem tylko po jedzenie do Wellcome, chłodzimy się przed podróżą. Do przystanku A11 mamy 200 metrów a potem już aż do Warszawy klimatyzacja. Te 200 metrów było straszne, dotarliśmy z walizami na przystanek kompletnie mokrzy i wykończeni. Gdy pojawił się autobus, chciałem padać na kolana. Zajęliśmy najlepsze miejsca, na górze, z samego przodu. Mamy wycieczkę z widokiem gratis. Przez godzinę nos mi się od szyby nie odkleił. Oni już nas zjedli tymi swoimi pałeczkami. Nawet pisać mi się o tym nie chce. Zanim my skończymy sześć stacji metra w Warszawie, oni zbudują sześć nowych linii, sześć mostów łączących kolejne wyspy i sześć nowych pasów startowych na lotnisku.
Na lotnisku jesteśmy 4 godziny przed odlotem, Panie na zakupy, ja na jedzenie. O dziwo, w 7/11 jest co zjeść i to nie za drogo. Znalazłem fajną knajpkę z pyszną kawą po 7 pln. Jest chłodno, co więcej trzeba. Zwłaszcza, że już do miasta wracać nie trzeba.
Bardzo miło nam ten czas zleciał, żeby zawsze tak było. Tylko gdzie ten nasz "dreamliner" bo go coś nie widzę. Okazało się, że stoi ale taki jakiś mały przy tych, co stoją po sąsiedzku. W środku też, jak nas ostrzegano, ciasny jak cholera. To naprawdę fantastyczne osiągnięcie Boeinga. Kiedyś budowali coraz większe, dziś coraz mniejsze. Takie czasy.