W Hong Kongu nigdy nie ma słonecznej pogody, no prawie nigdy. Dziś jest ten wyjątkowy dzień, od rana niebo czyste, ani obłoczka w polu widzenia. Przez pole widzenia rozumiem niewielki skrawek widoczny prostopadle nad głową. Resztę zasłaniają domy. Nie chce mi się liczyć pięter, ale tak koło 30 to chyba minimum. Są i wyższe. Z rozkładu okien widać, że mieszkania są mikroskopijne, na luksusy niewielu może sobie pozwolić.
Po porannej kawie z Tajlandii pora poszukać czegoś do jedzenia. Dokładnie po drugiej stronie ulicy mamy duży market sieci Wellcome. Nie poszalejemy, oprócz piwa, wszystko inne daje dobrze do wiwatu. A towary z Europy to absolutny luksus. Gosia musi zapomnieć o jogurtach. Duży grecki jogurt to wydatek rzędu 60 hkd. Obłęd.
Zwykły chleb tostowy kosztuje ponad 20 hkd. Kupiłem mały za 10. Najtańsza woda 2 l za 8, może być. Kupiłem dwie małe zapiekane kanapki po 10. Duży sandwich straszy ceną 56. Ale mój wzrok przyciągnęła kaczka. Za 35 hkd mam solidną porcję na minimum dwa posiłki. Do tego za 20 solidne pudło nudli okraszonych kapustą i marchewką. W sam raz na posiłek dla dwojga.
Soki i owoce wkładam między bajki, ceny galaktycze. Dla przykładu, mały Durian kosztuje 200 hkd. Dobrze, że się na Lancie najadłem po sufit. Gosię ratują zupy Heintza po 14. W sumie wydałem jakieś 130 hkd i jesteśmy jako tako zaopatrzeni. Po kluchach, cudowne prawdziwe grube i chińskie, z pyszną kaczką można startować.
Jest szansa na zaliczenie najważniejszej atrakcji Hong Kongu, obejżenia panoramy miasta ze szczytu Victoria Peak. Standardowo turyści wjeżdżają tam kolejką ale po pierwsze to zwykle trzeba długo stać w kolejce, po drugie kosztuje to 35 hkd od osoby. Jest tańsze i lepsze rozwiązanie. Idziemy do Hennesy Road i łapiemy atrakcję numer jeden, tramwaj. Jak wszystko w Hong Kongu, piętrowy. Jedziemy na zachód, siedem przystanków do Arsenal Street. Wsiada się z tyłu, wychodzi się przodem i wtedy trzeba zapłacić. 2.30, to najtańszy środek miejskiej komunikacji. Monety, odliczone, wrzuca się do pudełka, które je liczy. Ostrzegam rodaków, nie da się oszukać.
Poszedłem na najlepsze miejsce, na samym przodzie. Tramwaj jedzie bardzo powoli główną ulicą wyspy. Jest na co popatrzeć. Na przystanku Arsenal Street wysiadamy i idziemy do przodu. Po 50 metrach po lewej jest przystanek autobusowy. Właśnie podjeżdża autobus linii 15, Victoria Peak. Wsiada się przodem płacąc z góry. Używamy karty Octopus, cena 9.80.
I znów idziemy na górę. Tłoku nie ma, każdy siedzi przy swoim oknie z aparatem w ręku. Najpierw kawałek przez zatłoczone ulice centrum ale potem autobus skręca w prawo i zaczynamy sie wspinać na górę. Miasto zostaje pod nami. Im wyżej, tym bardziej niesamowite widoki. Niestety tylko w przerwach między drzewami porastającymi zbocze góry. Ale za to jakie. Z tej perspektywy cienkie jak herbatniki wierzowce, wyrastające kępami ze skał robią wrażenie. A ciągle się wspinamy i końca nie widać. Od czasu do czasu mijamy małe osiedla dla bogatych oraz rezydencje dla superbogatych.
Po godzinie jesteśmy na miejscu. To nie jest sam szczyt, ale tu kończy się trasa autobusu. Dalej można iść na piechotę, ale nie ma takiej potrzeby. Tu właśnie jest punkt widokowy na całe miasto. I wielka galeria ze sklepami oczywiście. I płatnym tarasem widokowym. Nie majednak potrzeby by z niego korzystać. Wystarczy w zupełności taras bezpłatny. Pod nami skąpany w słońcu Hong Kong. Jeden z tych widoków, które musisz zobaczyć. Szczęki mamy w okolicach kostek. Nie co opisywać, to absolutnie trzeba zobaczyć. Nie śpieszy nam się, więc się delektujemy chwilą. W nader oczywiście towarzystwie. Zaliczyłem najważniejszy punkt wizyty w Hong Kongu. Na dodatek przy cudownej pogodzie, na jutro zapowiadają chmury, mieliśmy naprawdę dużo szczęścia. Jak dobrze idzie, to ruszamy dalej.
Mikrobusem linii 1, za 10.20 jedziemy do portu. Jedzie krótszą trasą, po 40 minutach jesteśmy na miejscu. To słynna przystań, z której odpływają promy na inne wyspy oraz odobny terminal do Macau. Jest jeszcze przystań numer 7, z której pływa prom na ląd. A konkretnie do Kowloon, jak nazywa się część Hong Kongu położona na stałym lądzie. Czytałem o tym w książkach, oglądałem na filmach, a teraz jestem tu naprawdę.
Cała przeprawa to tylko 7 minut, ale punkt numer dwa zaliczony. Pozostaje punkt numer trzy. Zdjęcie panoramy wyspy Hong Kong. I po zwiedzaniu, najważniejsze zrobione. Wracamy metrem, jeden przystanek pod zatoką a potem dwa do Causeway Bay. Od stacji mamy do hotelu 200 m. Po czterech godzinach Hong Kong zaliczony. Oczywiście miasto oferuje dużo więcej, ale "must see" mamy z głowy.
To na pierwszy dzień wystarczy, zmęczył nas upał. Pora na późny obiad i drobne krzątanie po okolicy, a jest się po czym krzątać. No to, do jutra.