Śpimy dalej, do oporu, ale oporu nie widać, więc śpimy. Gdy wreszcie Gosia zjadła poranny "polski" rosół Knorra z Tajskimi kluskami ryżowymi, idziemy na śniadanie. I tak nie jesteśmy spóźnieni bo tu życie zaczyna się dopiero w południe.
Tym razem siadamy na "krzyżówce”, czyli ulicznej knajpce na rozwidleniu Rambuttri z thanon coś tam cośtam. To chyba najlepsze miejsce na tanie śniadanie. Kawa Americano duża, mocna i z dobrą porcją zagęszczonego mleka. American breakfast kosztuje tylko 60 bht. Ja wolę żółte curry z kurczkiem, najbardziej łagodne. Ale i tak pewnie zgagi dostanę. Uwielbiam curry, ale za bardzo jeść nie mogę. Taka karma, nic nie poradzisz. Gdy je przynieśli, najpierw doleciał zapach. Jakby monsun przygnał zapach Indii. Cudowna mieszanka przypraw otoczona łagodnością mleka kokosowego. Polewam zupą ryż i delektuję się każdym kęsem. Oto esencja kuchni, ponad curry nie ma już nic.
W Tajlandii robi się je na niepoliczalną ilość sposobów. Szkoda, że większość jest dla mnie niejadalna ze względu na ostrość i często gęsto dodatek wyłowionych z wody stworów o bardzo podejżanej proweniencji.
Posileni zbawiennym śniadaniem i opici szejkami idziemy na ... zakupy. A guzik, wszystko pozamykane. Poniedziałek to niedziela, po szaleństwach weekendu życie na chwilę zamiera, do wieczora, bo wtedy wszystko wraca do normy.
I znowu nic do roboty. Czekamy na popołudniowy powrót Wiesławów z Kambodży. Nagle ni stąd ni z owąd Gosia oznajmia, że idzie się tatuować. O wszystkie hiduskie bóstwa, to już absolutny koniec. Na szczęście to tylko brwi. W salonie piękności po tajsku nie było akurat specjalisty ale w Tajlandii nic nie zostaje niezałatwione. Wsadzili ją na skuter i tyle było ją widać. Wróciła z brwiami pomalowanymi na zawsze. Ja na pewno niczego sobie pomalować nie dam, nie takiej opci, niczego.
I tak się zrobiło popołudnie. Czekamy w ogródku hotelowym na Wiesława, czekamy. Samolot z Siem Reap wylądował o czasie, od czego jest internet, ale mija godzina za godziną a ich nie ma i nie ma. Wreszcie dotarli, to oczywiście wina Chińczyków, dwie godziny wychodzili z lotniska. Niedługo uda im się zablokować cały ruch turystyczny, i to na całym świecie, tyle ich jest.
Wiesławy mieli tylko godzinę lotu zeszło się sześć od hotelu do hotelu. To zaczyna być więcej niż irytujące. Pozostało nam, po piwku powitalnym, zjeść porządną kolację i tyle tego było. Młodzi na party, dorośli spać.