Ile można spać? Na wakacjach pytanie retoryczne, bo wreszcie nie trzeba się zrywać z rana i gnać do zajęć. Tu na liście do zrobienia nie ma zupełnie nic, więc bijemy rekordy. Dziś wyszliśmy na "śniadanie" koło pierwszej po południu. Nie my jedni. Przed 11 trudno kogoś spotkać na ulicy. Ale wcześniej dobrałem się do kaczej zupy. Najpierw ostrożnie, w łazience, otworzyłem torebkę z zupą i wlałem do miski. Potem włożyłem zawartość drugiej, czyli kaczkę z "kłami" i do roboty. Oczy zrobiły mi się okrągłe. Co za poezja smaku. Tylko Gosia patrzyła na mnie z obrzydzeniem gdy siorbałem zupę jak stary chińczyk. To jest właśnie to, co tygrysy lubią najbardziej.
Wydawać by się mogło, że skoro jesteśmy w Bangkoku, to mamy całą tajską kuchnię do dspozycji. Ale prawda jest zupełnie inna. Praktycznie wszystkie knajpy w okolicach Khao San oferują ten sam zestaw potraw, dla turystów. Po tylu latach spróbowałem już wszystkiego. Żeby zjeść coś innego trzeba jednak dupę ruszyć.
Na razie siorbię kaczkę aż wylizałem miskę do dna. Gosia odetchnęła z ulgą. Idziemy więc spróbować czegoś innego. To innego okazało się włoską pizzą margherita.
Gosia mówi, że dużo lepsza niż na Sycylii, widocznie Włosi pizzy nie umieją robić. Teraz ona je a ja wzdycham, pizza w Bangkoku to jak chińska kaczka w Rzymie, też dobra.
Tak pokrzepieni idziemy na zakupy, żona w szmaty, ja w jedzenie. Tajskie desery dzień kolejny. Na razie nie podzielam optymizmu z programu tv "street food in Bngkok", ale się nie poddaję. Banany pieczone ok, ale dupy nie urywa. Gotowane w syropie z mleka kokosowego dużo lepiej ale też nie zachwyca. Za to zupa z makaronem na mleku kokosowym o smaku toffi owszem tak. Co robiło za toffi, nie mam zielonego pojęcia. Zielona z kolei to jest galrdtka z pandana, guma arabska o lekkim posmaku. Na razie chyba dość, bo kiszki tego nie wytrzymają. Trzeba chyba trochę zwolnić tempo.
A najlepiej wrócić do domu i trochę się przespać. Gdy się znów wyspałem, pora na lunch. Jest gbędąś 17. Dobre będą sajgonki w wersji na surowo. W miękkie ryżowe ciasto zawinięte sałata, marchewka, ogórek i tuńczyk. Polać sosem sojowym i zagryźć listkiem tajskiej bazylii. Ta smakuje jak krzyżówka bazylii z miętą pieprzową. Pycha.
Wieczorem dopchnąłem jeszcze pad siew popity dwoma szejkami z liczi. A na dobranoc pieczoną kaczkę kupioną na ulicy. I tak mi minął kolejny dzień w Bangkoku.
Co poza tym? A zupełnie nic, i o to chodzi.