Na codzień mam słabość do serów i oliwek. Do plaży też ale o to w Warszawie zdecydowanie trudniej. Ta nad Wisłą mi nie odpowiada. A tu nakupiłem pół lodówki włoskich serów, drugie pół oliwek i jem. Żrę nie jem żeby już być uczciwym. W Polsce zamiast oliwek sprzedają jakieś dziurawe zamienniki. Tu oliwki są całe. Zielone, fioletowe, czarne, w różnych zalewach.
O włoskich serach nie ma co pisać, wszyscy wiedzą o co chodzi. Do tego sycylijskie pomidory i świrze bułeczki.
I lavazza creme e gusto. Nie można chcieć więcej.
Do tego wszystkiego piaszczysta plaża i morze, to są wakacje. Dziś nawet wlazłem do wody. Szału oczywiście w październiku nie ma ale ujdzie.
Pogoda się poprawia i do końca będzie już słońce.
Pospaliśmy się na plaży wszyscy.
Wyłazi z nas zmęczenie dnia codziennego.
Tu nikt się nie spieszy. Życie płynie powoli, można się nim po prostu cieszyć i dokładnie to robimy.
Jemy pizzę, prawdziwą pizzę. I arancini i sycylijskie pomarańcze, klementyni, śliwki i inne owoce. Byliśmy na obiedzie, tagliatelli bolonese mniam mniam. Potem włoskie lody, to się właśnie nazywa dolce vita.
Już się w sycylii zakochałem.