I znów obudził nas deszcz. Czyli całkiem jak w Polsce. Jest pora deszczowa to pada. Lało godzinę i przestało. Jemy śniadanie pijemy białą kawę i podziwiamy raz jeszcze widok z tarasu. W oddali widać morze i to dokładnie tam gdzie mieszkaliśmy przez tydzień.
Pora jechać na lotnisko. 5 minut i jesteśmy. Drugie 5 minut i bagaże oddane. Do limitu zostało 2 kg. Daliśmy radę.
Znów leje. Robię zdjęcia. Porównamy gdzie bardziej. Czy w Malezji czy w Polsce. Tak się na tym świecie porobiło.
Po płycie lotniska chodzą tłumy z firmowymi parasolkami. Właśnie wychodzi z samolotu ponad sto osób pod czewonymi parasolami air asia. Malindo Air też szykuje dla nas tym razem białe.
Nie przydały się. LANGKAWI pożegnało nas pięknym słońcem.
W KL sporo chmur ale nie pada. Jedziemy do hotelu. Nasz pokój jeszcze nie gotowy. Idziemy więc do Zakhiego na śniadanie. I znów leje. No to mieliśmy fart przez prawie cały pobyt.
Dostaliśmy pokój z widokiem na nic czyli sąsiedni dpm ale za to jest dużo większy z częścią sanitarną w osobnym korytarzu.
Na razie jednak idziemy na zakupy. I tak ganiamy do nocy ale lista rzeczy do kupienia szybko maleje. JZawartość portfeli też. Po Ramadanie ceny specjalnie nie wzrosły ale trochę tak.
Gdy wracamy do hotelu w recepcji inwazja chińczyków. Tu też dotarli. I lud zatoki też jest. Czarne wrony co krok.
Mamy dość. Spać.