Gosia nie dała za wygraną. Wczoraj udało mi się wyłgać od wiosłowania w tym upale ale kobieta ma to do siebie że nigdy nie odpuszcza. A o co chodziło tym razem. O muszle. Bo na innej wyspie może będą inne.
I co? Nawet same shit nie było bo nie dało się zejść na brzeg same skały.
Ale za to okazało się że jest to jedno z miejsc gdzie wożą na snorkowanie.
No to mamy kawałek wycieczki gratis.
I dobrze że na wycieczkę nie popłynęliśmy bo po naszych doświadczeniach z Morza Czerwonego byle co nas nie bierze. Woda jak kryształ korale zdrowe ryby kolorowe ale to nie to.
Gosia nie chciała zejść z pokładu kajaka więc trochę popływałem z maską i wystarczy. Wyspa zaliczona.
Na środkową mimo zachęt Ilony nie płynę. Za daleko.
Knajpa za płotem zamknięta Pani jedzie na urlop. Po drugiej stronie ceny z kosmosu mowy nie ma. Nie zapłacimy 200 bht za pad thai.
Idziemy do miasta. Przed zmierzchem wszystko zamknięte. Koh Lipe is closed.
Upolowaliśmy w końcu knajpę z tajskim żarciem w wersji oryginalnej. Szkoda że tak późno. Ale prosiczek był jak siemasz tłusty.
Resztki po kurczaku Gosi w papier dla psów. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się u tatuażysty. Fajny gość. Umówiłem się rok.
Jeszcze psy nakarmić walizki spakować i spać. Szkoda ale co robić.