Drugiej wyspy nie było bo zanim się zebraliśmy szary całun przesłonił niebo i udało mi się wymigać. Bo od dziś jestem już blisko stanu błogosławionego. Czyli po prostu nic mi się nie chce.
Mój stan nie przypomina katatonii bo godzinami czytam książkę o krwiożerczych kosmitach ale nic więceji się naprawdę nie chce. Przerywam lekturę jak moje ciało się gotuje i wtedy wchodzę do wody. Trochę pomaga.
Jak już nie pomaga to uciekam do domku i włączam klimatyzację na pełny regulator.
Mamy pewien problem z lodówką. Mrozi aż za bardzo. Gosia spragniona po plaży odkręciła butelkę z napojem a tu guzik. W środku sam lód. Ja zostawiłem w środku obrane owoce żeby je schodzić. Ale zapomniałem je wyjąć i wieczorem miałem lody owocowe.
Nawet jeść mi się już nie chce. Dziś testowałem tylko sałatkę z kurczaka z trawą cytrynową. Pycha. Ale panacaków już nie. Po wczoraj mam dość.
Poza tym nic na wyspach się nie dzieje.
W myśl zasady ANOTHER ISLAND THE SAME SHIT.