Wygląda na to że siły ciemności udanie kontratakują. Czarne chmury nad resortem wiszą. A z Mordoru czyli kontynentu dochodzą złowieszcze odgłosy. I w czasie śniadania woda w dół czyli z nieba na ziemię.
Po śniadaniu odmiana. Pełna patelnia. Gosia w charakterze frytki na leżaku a mnie krew odpłynęła do brzuszyska i dosypiam w klimatyzacji. Na zdrowie na pewno mi nie wyjdzie. Dręczony wyrzutami sumienia ja też wlokę się na patelnię. I od razu na pół godziny do wody. Niby chłodzi.
I znów czarno i znów lampa. I tak jeszcze parę razy. Ale padać do końca dnia to już nie.
Niedaleko od brzegu jest mała skalista wysepka. Dywagujemy czy z płetwami by tam nie popłynąć. Ale po co ta mordęga jak można wziąć kajak.
I już płyniemy na bezludną wyspę.
Opływając ją dookoła znaleźliśmy mikroskopijną zatoczkę z piaskiem. Coś niesamowitego. Jak w krainie liliputów. Cała plaża ma z 10 metrów. Wyciągamy kajak i my są w raju.
Woda krystalicznie czysta. Kolorowe rybki a piasek na brzegu złoty. Tyle że miniaturka.
Cudowna zabawa. Ja siedziałem w wodzie a Gosia zbierała muszle na mydelniczki.
Potem jeszcze trochę popływaliśmy wzdłuż Koh Lipe i do domu żeby z miłej wycieczki nie wyszedł zap...
Na dziś starczy. Jutro bieżemy drugą taką samą po prawej. Na ostatni dzień jest jeszcze jedna po środku ale ta leży chyba za daleko jak na nasze możliwości.
Ja do klimy podsypiać Gosia na patelnię
Po południu idziemy jeść. Tym razem do miasta. W pierwszej knajpie po szejku na rozpęd. Na przystawkę smażone banany. Do plecaka mango smoczy owoc i to kwaśne co nigdy nazwy nie pamiętam.
Pora na danie główne. Ale najpierw znów po szejku. Co jadłem nie powiem bo nazwa była strasznie długa. W każdym razie na środku talerza była kupka ryżu ugotowanego w aromatycznym sosie. A wokół jajko smarzone kurczak w miodzie chilli szalotka ogórek surowa fasolka i ananas. Wreszcie coś po tajsku.
Wracamy do domu. Na koniec jeszcze przystajemy na deser. Gosia chce panacaka z truskawką wanilią nutellą i lodami. Ja tylko masło orzechowe i bamany ale polane jeszcze zagęszczonym mlekiem.
To już zdecydowanie koniec. Nic więcej dziś nie jem. Znów krew mi z mózgu odpływa. Dobranoc.