Poszliśmy dobrze oj dobrze. Poszedłem po śniadanie i niemiła niespodzianka. Nie ma babci z bułeczkami siew pau
To straszny zawód. Pewnie znów ramadan. No to kupiłem big pork pau i red bean pau ale to nie to. Mówi się trudno.
Po śniadaniu pojechaliśmy do ogrodów. W samym środku miasta jest tu olbrzymi zielony teren gdzie można odpocząć i pozwiedzać. My wybieramy najpierw ogród orchidei. Wstęp darmo co ma znaczenie. Nie jest tak piękny jak Singapurski ale absolutnie warto. Obok jeszcze mały ogród hibiskusów. Bardzo bardzo pięknie. Szczególnie podobał mi się zielony krajobraz zwieńczony wystającymi nad zielenią wierzowcami. Bajka.
Odżałowaliśmy po 50 rm na Bird Park. Największy w świecie to w końcu raz się trafia.
I warto było. Gosia jest przeszczęśliwa. Ptaki latają nad głofwami i łażą pod nogami. Są kprzyzwyczajone do ludzi. Czasem aż za bardzo. Widok Gosi uciekjącej przed pawiem bezcenny.
Ogród jest ogromny i różnorodny. Nie wiem jak długo tam byliśmy ale czas leciał a ogród się nie kończył. Na pewno tego dnia nigdy nie zapomnimy
Pora wracać. Idziemy piechota żeby zobaczyć co jeszcze jest po drodze. Muzeum policji chyba jednak nie. Planetarium chyba o tej porze nieczynne. Muzeum tekstyliów na raczej nie interesuje. Ale dochodzimy do Meczetu Narodowgo. Duża rzecz. I można wejść.
Tylko paniom zakładają malezyjskie suknie. Ja jestem tak zmęczony że nie dam rady więc idziemy do domu. Po drodze mamy jeszcze Merdeka Square na którym dumnie powiewa malezyjska flaga. To tu wywieszono ją po raz pierwszy gdy Malezja wyzwoliła sie spod panowania brytyjczyków. Dziś islandczycy zrobili im brexit z Euro 2016. To już na pewno koniec imperium.
Doszliśmy do Zakhiego. I tu mnie dopadło. Za mało piłem za bardzo się rozgorzałem. Zrobiło mi się słabo i ciemno przed oczami. Gosia ratowała mnie zimnym okładem na kark i jakoś się udało.
No to do łóżka na sjestę. I kolejne przypomnienie. Z tutejszym klimatem żartów nie ma.
Gosia jest za to twarda jak skała. Gdy ja dochodziłem do siebie poszła sprawdzić soldy. Wszędzie jest happy hour. Ceny zwariowały. Tak tanio nigdy nie było. Ale my mamy tylko 15 kg w samolocie na Langkawi. Zakupy odkładamy więc na koniec.
Zwiedziliśmy jeszcze Mydin czyli wholesale empornium. Ciekawostka dla oszczędnych. Gosia mało nie kupiła indyjskiej sukni na wesele Marysi. Ale kupiła za to inną na Petaling Street. Do tamtej jeszcze wróci. W końcu na weselu można się przebierać.
Jeszcze po piwo do 101. Tu Nigel jeszcze raz dzięki za info. I nie rób nam żadnych brexitów. Zostań z nami w Europie. A piwko strzelimy zimą w Marrakeszu.
Na koniec chciałem coś zjeść po chińsku w końcu jesteśmy w Chinatown. Ale ...ramadan. Przed 9 wszystko zamknięte. Została mi bułka z zielomym w środku kupiona w 7/11. Jutro będę mądrzejszy. No i mam całą lodówkę napojów. Będę pił i pił aż dodna.