Jak sie spalo po wieczornej uczcie. Dobre te marokanskie ciasteczka. Tyle, ze juz poludnie minelo a my w pieleszach. Karawana wyslana do piwopoju wrocila wyjatkowo zadowolona. Dzis promocja. Wyglada na to ze toboly jakby z tego powodu wieksze.
Idziemy na spacer, jesli spacerem mozna nazwac lazenie od sklepu do sklepu.
Dzis udalo nam sie dojsc do starej twierdzy nad brzegiem oceanu. Choc nie obylo sie bez bladzenia po zaulkach mediny. Juz slyszelismy szum oceanu za murami ale uliczki skrecaly spowrotem w miasto. W koncu wyszlismy prosto na wejscie do twierdzy. Tu szczegolnie widac potege fal oceanu. Suna jak olbrzymy i rozbijaja sie o skaly z hukiem, wzniecajac biala kipiel. Kto by sie tam dostal juz po nim. Widac tez dlaczego przyjezdzaja tu surferzy, jest co ujezdzac.
Wracamy do miasteczka. Jak bylismy tu kiedys z Triada pogonili nas przez Essaouire w dwie godziny. My zasuwalismy za przewodnikiem i bardzo zazdroscilem ludziom siedzacym w kawiarnianych ogrodkach, niespisznie popijajacym kawe, przegryzana ciasteczkami. Dzis my tez mozemy sobie na to pozwolic. Siadamy, zamawiamy kawe i wystawiamy twarze do slonca. Nigdzie nam sie nie spieszy.
W kawiarni miejscowi hazarduja sie wyscigami konnymi a my mamy wszystko ... i juz.
I znow uliczki i uliczki, sklepy i warsztaty. Jest niedziela, czesc z nich pozamykana, z to na ulicach wiecej spacerowiczow. W przeciwienstwie do Marrakeszu, tu prawie nie ma ruchu, zadnych samochodow i motorki warcza tylko od czasu do czasu. I ta egzotyka, cudne miasto, absolutnie do polecenia. Dzis obiad jemy w domu, ja wczoraj kupilem cztery wielkie placki z kurczakiem, zjedlismy jeden wiec po co isc na obiad. Tyle, ze oprocz mnie nikt nie chce ich jesc. Kupilismy wiec smazone ryby, salatke z kapusty i pomidory.
Na deser swierze truskawki i ciastka, za cale cztery pln nabylem piec wielkich racuchow, do kawy poszly dwa a obiad zjem wieczorem bo mam juz dosc. Moglbym na tych racuchach chodzic non stop.
No i worek pomarancz, Pawel juz stoi i kreci wyciskarka a soczek plynie. Pomarancze po 2 pln. mozna wyciskac i wyciskac.
To jest zycie, miec w Essaouirze wille, pieniadze i wolny czas. Nie mozna chciec wiecej. Ze tez mi ten Marrakesz tak wlazl w glowe, trzeba bylo tu tydzien siedziec. Jak nam jutro bedzie zle stad wyjezdzac.
Pawel rozpalil w kominku, efekt taki, ze caly dom pelen dymu a ognia brak. Trzeba otworzyc drzwi na zewnatrz a i tak niewiele pomaga. Ale uparty pali dalej, moze mu dosypie 'ciasteczek' do ognia to jak go wezmie, moze przestanie nas wedzic. Oni mieszkaja na pietrze a my na parterze gdzie nie ma czym oddychac. Koniecznie trzeba go uspokoic.
Na razie po obiadku pora na oddech. Idziemy na dach, tam jest przynajmniej swierze powietrze.
Na kolacje mamy ciasteczka, bedzie wesolo.