Wczoraj na dole znowu stala ekipa, najpierw piwo, potem wino i na koncu wodka. Jak zasypialem, jeszcze dzialali na calego. Rano Bou wygladal jak siedem nieszczesc. Dobrze, ze wyjezdzamy, bo strach sie bac co bedzie dalej.
Ale sniadanie jakos nam podal. I znow siedzielismy prawie do jedenastej. Autobus mamy o 14:30 wiec czasu za duzo nie zostalo. Wykorzystalismy go, zeby ... skoczyc na bazar. Kilka 'trafnych' zakupow i koniec balu w Marrakeszu. Zostawiamy Riad Naya i idziemy przez Medine szukac jakiegos transportu. Po drodze napatoczyl nam sie taksowkarz, chce 50 Dirhamow, nie bedziemy dziadowac za 20 pln, pojedziemy wygodnie.
Na dworcu bylismy prawie dwie godziny przed odjazdem. Siedlismy w dworcowej restauracji na lunch. Okazalo sie, ze dworcowy kucharz ma talent. Bylo bardzo, bardzo dobrze. Zjadlem Harrirre i to bylo wlasnie to. Pacle lizac. Kawa z mlekiem na deser i juz pora do autobusu.
Supratours ma luksusowe autobusy, podroz byla udana choc jak na 180 kilometrow trzy godziny to troche duzo. Po drodze kolejna kawa z mlekiem. Zupelnie jak dwanascie lat temu na objazdowce z Triada.
Jechalismy przez kamienista pustynie, nic tam nie rosnie poza nawadnianymi polami. Gleby tam prawie wcale nie ma, same kamienie. Na zaoranych kawalkach wiecej wielkich kamieni niz ziemi. Z tych wlasnie kamieni zbudowane sa domy i budynki gospodarcze. I stada owiec wypasanych przez mlodych chlopcow. Owce laza miedzy kamieniami i skubia suche pedy, bo nic innego nie ma. Bieda z nedza i beznadzieja pogania.
W pewnym momencie jakby sie wszystko nagle odmienilo. Na przestrzeni okolo kilometra z kamiennej pustyni krajobraz zamienil sie w zielone pola. Oczywiscie nie w sensie jaki znamy ale miedzy kamieniami najpierw pojawily sie male kepki zieleni a potem caly teren byl juz pokryty zadka, bo zadka ale zielenia. Zmienily sie tez drzewa, zamiast szaro zielonych drzew oliwnych pojawily sie mocno zielone arganie. To wszystko wplyw pobliskiego ocenu, ktorego wilgoc siega kilkadziesiat kilometrow w glab ladu. Stad ta gwaltowna zmiana. To tez oznaka, ze mamy juz blisko do celu.
Wreszcie widzimy cel naszej podrozy. Po kolejnym zakrecie pod nami Essaouira a za nia ocean. Biale miasto, jakzesz inne niz czerwony Marrakesz. Wjezdzamy nadmorska promenada wzdluz szerokiej plazy, imponujacy widok. Biale domy otoczone palmami, nawet w autobusie czuc juz morskie powietrze.
Koniec trasy, parkujemy przy murach Mediny. Na szczescie czeka na nas nasza gospodyni. Wynajela nam wozkarza, ktory zawiezie nam walizki. Bez niej bylaby powtorka z rozrywki. Bo znow slonce zachodzi a my wchodzimy w ciasne uliczki Medyny. I krazymy w kolko. Dom oczywiscie znow kompletnie nie oznaczony. Po prostu gdzies w waskiej uliczce pelnej brudu i smieci stajemy przed drzwiami, ktore niczym nie roznia sie od innych. W zyciu bym sie nie skapowal.
A za drzwiami moze nie palac ale wrazenie robi. Na parterze male patio z fontanna i kwiatami po scianami. Jest jedna sypialnia z lazienka, pokoj wypoczynkowy z kominkiem, kuchnia i osobno ubikcja.
Parter nie ma sufitu, pietro jest jak w Riad Naya otoczone balustrada. Dopiero nad nim jest dach w postaci przeszklonej nadbudowki. Zobaczymy rano jakie to daje efekty.
Malo tego, na trzecim poziomie tez jest gdzie mieszkac ale juz zapomnialem jak to wyglada. Tu z kolei juz zupelnie nie ma dachu, z pokoi wychodzi sie na swierze powietrze.
I to jeszcze nie koniec, bo mozna wejsc jeszcze wyzej na kolejny taras, gdzie sa lezaki do opalania i grill.
I tak mniej wiecej wyglada Willa Sultana. W obskornym zaszczanym zaulku za zwyklymi drzwiami sceneria zmienia sie jakby sie przeszlo na druga strone lustra. To tak typowe dla tego regionu, gdzie przestrzen wspolna malo co kogo obchodzi. Za to za murami tam gdzie moje to zupelnie co innego. Dlatego nie mozna sie sugerowac tym co widzimy chodzac po ulicach, za kazdymi drzwiami mozna trafic do willi Sultana. Jutro jak bedzie jasno, wszystko obfotografuje zeby Wam pokazac. I juz dzis wiem jak ciezko nam bedzie za trzy dni oddac klucze.
Juz noc pozna idziemy spac, liczac, ze takim miejscu czekaja nas magiczne sny