Pospalismy sobie dobrze. Na sniadanie zwleklismy sie w pol do jeddnastej. Nasz gospodarz byl w strasznym stanie. Mlody chlop a na nogach sie slanial. Ale wczoraj szumieli na dole do polnocy. Jak sie przyznal bez bicia pomieszali piwko, wino i wodke. No to wszystko jasne, prawdziwy muzulmanin. Gosia jest litosciwa kobieta i dala mu aierkoniaku lyzeczka. Po dwoch lyzeczkach przezucil sie na gwint. Na pewno mu pomoze.
Zostawilismy go w chorobie, cierp cialo jakes chcialo.
Trzeba cos zwiedzic poza bazarem, na ktorym mieszkamy. Zabralem wycieczke do Bahia Palace. Droga wiodla oczywiscie przez Bazar. Nie uszlismy nawet stu metrow i klops. Sklep z lustrami a za nim sklep z bizuteria a za nim sklep z butami a za nim z torbami a za nim ...
Potem doszlismy do Jemma el Fna i znow kusza i kusza.
Dalsza droga tez przez bazar, czy tu jest jeszcze cos innego? Jest Bahia Palece. Ladnie Sultan mieszkal.
Jeszcze dalej palac Sadia, ale tu zostaly tylko mury bo jeden pobozny muzulmanin wszystko porozwalal. Bo mu sie nie podobalo. W calym Maroku takie slady po sobie posostawil.
No to koniec zwiedzania, teraz ekipa chce do zrodla, czyli Carrefurra, bo tylko tam piwo sprzedaja. Trzeba bylo przejsc pol miasta a potem wracac. W sklepie spotkalismy wycieczke Japonczykow z przewodnikiem. Ci to dopiero maja pomysly.
Wielblady objuczone, karawana wraca do zwjazdu. Wszystko sie zgadza, jak w Arabskiej bajce, tylko oni chyba piwa w puszkach nie wozili. Ale czasy sie zmieniaja.
Dzis bylo jeszcze cieplej, mamy pelnie lata. Chodzimy w samych koszulkach a miejscowi w puchatych kurtkach. Oni je zdejmuja jak jest grubo ponad trzydziesci.
Zrobil sie wieczor, karawana w zajezdzie. Wielblady wlasnie sie poja, ja pisze posta. Jutro jedziemy nad ocean. Jak damy czadu w Essaoirze to napiszemy Bialego Krolika Dwa.
wjkrzy