Po tygodniu upałów wreszcie trochę popadało. Najpierw od zachodu wiatr wiał wiał i wiał aż nawiał wielką czarną chmurę. I to w porze obiadowej. Co za bezczelność. Ledwo zdążyliśmy do knajpy. Jak zwykle po godzinie się skończyło. W lekkim deszczu wróciliśmy do domu. W domu koty. Całe tabuny kotów. Ale dwa już u nas mieszkają. Trwa konkurs jak je zabrać do Polski.
Dziś znów słońce i wiatr. I tylko jedno się zmieniło. To dzień ostatni.
P.s. kupiłem wreszcie smażone świńskie skórki. Pycha jak w telewizji.