Po wczorajszym szaleństwie zapał turystyczny w ekipie spadł do zera. Śniadaniowe kluski z czarnym sosem zaprawione sosem rybnym ledwo mi wlazły. Trzeba baranie sprawdzić zanim się cały talerz nałoży.
Walizki na dół. Walizki do mercedesów ... rocznik około 90 i jedziemy w dół do Tanah Rata. Zamieniamy promesę na bilety i walizki do autobusu. Niech będzie pochwalony busticketonline.com .
Jedziemy w dół. Wszyscy śpią a ja latam na karuzeli. Trzeci dzień. Trzeba mieć zdrowy błędnik żeby się wybrać do Cameron Highlands. Po dwóch godzinach koniec. Pół godziny popasu dla koni i autostrada.
I znów karawana wielbłądów z Pudu Sentral do hotelu.
Dali nam pokoje na basenie. To znaczy na ostatnim piętrze. Schodkami na basen. Pokój mamy z widokiem na Petronas Towers. Gratis. Wielki szacun dla Malezyjczyków za ich stolicę. Imponuje architekturą komunikacją zielenią i rozmachem. To jest stolica tygrysa a nie dryfującej zielonej tratwy. A przypominam że PKB na łeb z grubsza takie samo.
Poszliśmy do Zakhiego i zamówiliśmy dwa stoły jedzenia. Z rachunku wyszło że we dwoje zjedliśmy jedną przekąskę w Warszawie. Takie są różnice między Warszawą i Kuala Lumpur. Tylko piwsko jest tu drogie. Reszta szkoda gadać.
Jutro długa droga na Koh Phangan dla reszty bo my śmigamy z Subang prosto na Koh Samui. A Phangan za miedzą. Hotel koło portu. MALINA. To znaczy chciałem powiedzieć TRUSKAWKA.
Do usłyszenia z Haad Rin Beach. Będzie się działo.