Po tygodniu szalenstwa czas na odpoczynek. Dlatego nie spodziewajcie sie przez kilka nastepnych dni szokujacych wiadomosci. Spimy dlugo, polegujemy na plazy, taplamy sie w wodzie, troche jezdzimy po wyspie i to wszystko. I tak by moglo byc dlugo, bardzo dlugo. Tym razem nie bedzie ale moze kiedys przestaniemy sie spieszyc i lapac wrazenia bo brak wrazen to tez wielka wartosc. Po prostu wszystko ma swoj czas i miejsce. Najwazniejsze jest zachowanie rownowagi. Tego tez nauczylem sie tu, w Azji. Mimo tego, ze zycie kipi tu i wrze jak w tyglu to zawsze jest czas na przystanek, na korzystanie z owocow codziennej mrowczej pracy. Sa we mnie dwie osoby, jedna jeszcze bardzo spragniona nowych wrazen, ktora kaze mi latac z kontynentu na kontynent i z wyspy na wyspe, z miasta do miasta w poszukiwaniu czegos czego nie widzialem,czego nie zaznalem, nie posmakowalem i tak dalej. Ta druga osoba woli zaszyc sie gdzies daleko w tajskiej wiosce i pozwolic by czas plynal powoli wlasnym rytmem, bez oczekiwania na cokolwiek poza codzienna rutyna. Uwielbiam tak "marnowac" dzien za dniem na prostych czynnosci. Wlasnie pijemy kawe na tarasie sluchajac Boba Marleya i jest naj, naj, naj. Wypralem spodenki i koszulki, napisze posta i pojde potaplac sie w wodzie. A moze nie pojde, tylko sie przespie, a moze tylko posiedze na tarasie sluchajac piania kogutow, spiewu ptakow i szumu cykad. A moze jeszcze cos innego, a moze nic a moze .... Na tym to polega, ze czas mozna jednak zatrzymac, mozna zwolnic i cieszyc sie rzeczami, ktorych na codzien nawet nie widzimy. Banalne jak jasna cholera a tez jak jasna cholera prawdziwe.
p.s. bylismy na chwile w Bang Bao po zakupy i rybe dla Gosi. Zrobilem kilka zdjec telefonem (tylko z niego moge fotki tu wrzucac) wiec je dorzucilem do dzisiejszego dnia.