Juz w drodze widzielismy plakaty imprezy "Winter Sensations" w sobote na Lonely Beach wiec nie mielismy wyjscia, trzeba isc zaszalec. W moim wypadku oznacza to niestety, ze mam szanse byc najstarszym uczestnikiem imprezy. I tu sie oszukalem, jak widac w Tajlandii wszystko jest inaczej. Ale od poczatku, taksowka za tyle kasy, ze az wstyd sie przyznac przewiozla nas przez gory na Lonely Beach. zajelo nam to prawie pol godziny. Wywalil nas z budy na ulice i jestesmy. Atmosfera jak na Haad Rin, pelno mlodych z calego swiata ale hippiesow z lat siedemdzisiatych tez nie brakuje. Zaladowalismy do plecakow aprowizacje z najblizszego sklepu (Chang po 55) i szaukamy imprezy. Gdzies daleko na niebie widac smugi reflektorow wiec idziemy tym tropem. Lonely Beach to typowa miejscowka dla tych ktorzy na wakacja szukaja przede wszystkim towarzystwa i wszelkich wrazen, tu chyba nikt nie jest samotny takie zatrzesienie malych hotelikow, knajpek i sklepow. Jak to mowi moja zona, " dzieje sie".
Wreszcie znalezlismy cos co wygladalo na impreze, tylko muza nie ta. Zamiast lomotu graja rocka z lat siedemdziesiatych. Mimo a moza wlasnie dlatego wlazimy, trzeba jeszcze zabulic po 200 BHT za wjazd ale daja Changa w lape na dobry poczatek. Jak to w kraju Tajow scena po byku, wygon do bujania tez a wszystko otoczone przez "food stalls", na nich zawsze mozna liczyc. Czy to urodziny Krola czy impreza techno wszystko dziala zawsze tak samo. Taj jak sie chce bawic to musi byc muza, Chang i duzo, duzo zarcia. Sa tez oczywiscie smiercionosne "buckety", ktore znamy z Full Moon Party. Sa bomby wiec beda ofiary. Udalo nam sie upolowac stolik, wiec bawimy sie po tajsku, jemy i pijemy ile wlezie. Na razie przygrywa support tajski, w tym przede wszystkim Bob Marley i Carabao. I tak ze dwie godziny nic specjalnego sie nie dzieje, oczywiscie oprocz tego, ze niektorzy sa juz na swoim koncu imprezy i nic wiecej z pewnoscia pamietac nie beda. Co prawda na razie nie robia tatuazy ale malunki po calym ciele to i owszem. Pijemy, nerki pracuja wiec czas odwiedzic toalete, duzo juz widzialem ale to co tu zrobili bylo nowe i zajebiscie pomyslowe. Do scianek zbitego z bali "corralu" dla bydla przymocowali plaskikowe butelki bez denka, powieszone szyjka w dol. Od szyjki plastikowy waz do strumienia i starczy. I za to tez ich kocham, zawsze znajda rozwiazanie. Jak sie okazalo w damskim stalu sedesy podobnie podlaczone a do splukiwania beczka i czerpak, cala Tajlandia.
Poszlismy "tanczyc", bo jak nazwac moje krecenie sie na jednej zdrowej nodze. Kaska z Michalem zaprawieni w bojach i Changiem i moja nie do zdarcia zona to juz zupelnie co innego.
Po wstepie zaczelo sie to na co wszyscy czekali DJ X i DJ Y, ni cholery nie pamietam jak sie nazywali. zaczal sie lomot na calego i podrygiwanie na dwa bity. dalej nie ma co opisywac, tlum naplywal coraz wiekszy, coraz bardziej nawalony a muza coraz prostsza. I tak do bialego rana. Ale bez nas. Jak sie okazalo "mlodzi" tez okolo 11 mieli dosc i postanowilismy jednak wrocic bez strat w ludziach i sprzecie. Dokupilismy paliwa na droge, noc i na drugi dzien i po zabawie. O polnocy bylismy w domu tak wiec sprawa Winter Sensations rozeszla sie po kosciach. Ale jak my wychodzilismy to tlum dopiero zaczal na impreze naplywac, wiec trup pewnie scielil sie gesto. Po drodze przechodzilismy kolo burdelu ale udalismy z Michalem, ze nie jestesmy oprocz naszych partnerek niczym zainteresowani. Co innego pijani "guys", ktorym w gescie milosierdzia dalismy opaski wstepu na party, stali na rozdrozu i nie mogli sie zdecydowac, dziwki czy party. To im powiedzialem, wezcie dziwki na party ale co zrobili nie wiem.
p.s. wyznawcom religii "make peace not war" polecamy lokal Joy Cottage przy "main road" gdzie mozna zaopatrzec sie w dewocjonalia niezbedne do odprawiania mszy swietej codziennej a nawet niecodziennej. Hari kriszna, hari rama, hari rama, hari hari.
p.s. 2.0 Ilona i Nigel, dlaczego Was tam nie bylo ?