Daleka droga na Koh Chang
Po kilku dniach spania do oporu nadejszla straszna zmiana. O 8 rano mamy autobus na Koh Chang. Z tego wszystkiego obudzilem sie o piatej i juz nie zasnalem. Zebralismy sie po szostej, wypilismy kawe i w droge.
Na miejscu zbiorki bylismy przed czasem, zapasy na caly dzien w plecakach i czekamy. Przyjechal Taj na skuterze, zebral rachunki, dal bilety i stikersy a potem ... wsiadl na skuter, machnal na nas i pojechal, a my za nim z walizkami. To dopiero wygladalo, taj na skutezrze a za nim gesiego kilkudziesiaeciu farangow z walizkami. Tak pewnie bedzie wygladal swiat rzadzony przez azjatow. W autobusie oczywiscie odstalismy prawie godzine, do tego juz sie przyzwyczailem i jazda. To znaczy pyr, pyr przez bangko bo inaczej sie nie da oczywiscie. Na autostrade wdrapalismy sie kolo Hua Lampong Station i poszlo juz lepiej. Nad BKK zawislo cos, moze to mgla, moze smog "opadniety" w dol ale bylo mocno jak w Londynie, tyle ze goraco jak zwykle. Za rogatkami miasta juz sie rozlazlo i bylo normalnie.
Przyroda nieco sie zmienila, bo dawno nie padalo, wszystko jest bardzo "zmeczone" i zaczyna juz podsychac. Wyglada to troche jak nasza wczesna jesien, zielen juz nie taka ale lato jeszcze jest.
Po drodze jeden postoj na "zaprzyjaznionym" parkingu, ceny jak na parkingu, jakosc tez. Ale kawa byla i ryz smazony z "palcem pokazal" co pkazalo sie byc ... ryba, ale to zauwazylem jak juz prawie zjadlem. Ja ryby do ust nie wezme, ale to bylo tak ostre, ze moglo byc nawet papierem toaletowym i tak bym nie poznal. Do tego slodki jak landrynka soczek z guavy, tylko sie pos.... Ale nie ze mna te sztuczki, ja to wszystko trawie bez bolu i sensacji.
I czlapiemy sie dalej, mozolnie jak lokomotywa Tuwima. Wreszcie przed pietnasta docieramy do promu. No prawie do promu bo jeszcze czekal nas "shuttle bus" i kolejna ganianina z bagazami.
Na przystani cale niebo zakryly szare chmury jakby Moon Soon z zaswiatow powrocil. Piec miesiecy przed teminem ? To dziwne zjawisko atmosferyczne towarzyszylo nam do samej wyspy i wraz z dobiciem do brzegu wszystko zniknelo jak jakiej opowiesci z gatunku fantasy. Dziwna sprawa.
Wylezlismy na brzeg i tu dopiero sie zaczelo. My i druga grupka polakow kontra mafia taksowkowa. I znow bagaze w gore i w dol, w koncu wyszlo na nasze i zaoszczedzilismy 500n BHT, tyle to bylo warte. Za to wkorwiony taksowkarz tak nas przewiozl po gorkach, ze na rollecoaster pieniedzy przez rok nie wydamy. Jak zwykle wzialem hotel na samym koncu wyspy gdzie psy dupami szczekaja. na razie jest lipa, bo w hotelu drogo a sklem majaczy na wodzie po drugiej stronie zatoki. To ze trzy kilometry kreta droga o zzmiennej i marnej nawierzchni. Zobaczymy jutro, skuter 200 BHT/dzien nie jest najgorzej. Hotel wydaje sie ok, domki bardzo duze, skromne w srodku ale jest co ma byc. Wszystko w lesie nad samym morzem, plaza dluga i pusta. Woda ciepla a niebo cale wywalone gwiazdami. Prognozy pogody przewiduja nieustajaca lampe wiec bedzie dobrze. Posiedzielismy caly wieczor przy jedzeniu i popijaniu a teraz wreszcie szykujemy sie spac a jutro plaza i juz.
I dalej czlapiemy w kierunku poludniowo-wschodnim co sie generalnie zgadza, bo to wlasnie Azja Poludniowo-Wschodnia.