Sezon, wszystko zapchane do granic mozliwosci. Wieczorem po ulicach platalo sie tyle farangow, ze nie mozna bylo wolnego miejsca w knajpie znalezc. Przez knajpe rozumiem oczywiscie te kiwajace sie stoliki i krzeselka z plastiku na ulicach, gdzie przed jedzeniem ani po lepiej nie zagladac do "kuchni" bo i po co. Musielismy sie dobrze nachodzic, zeby cala banda w koncu zasiasc do biesiadowania. Ja mialem wyjatkowo zly dzien. najpierw DWA RAZY zapomnieli mi przyniesc mango shake a w nastepnej garkuchni z trzech zamowien dostalem JEDNO. Jak juz zaplacilem za to co bylo, przyszla urocza tajca z parujaca zupa z grzybow i co ? - jakby zapytal znany aktor w znanej reklamie. Nie wiem kto ta zupe zjadl ale cala banda juz wstala wiec zostawilismy ich z tym problemem. Na wszelki wypadek porobilem zapasy "na wynos" i mam pelna lodowke pysznosci.
Jest rano, dzien drugi. Slonce pali ale moja zona bie chce wstac bo jej ... zimno, przy otwartym oknie w Bangkoku ? Najpierw wyskoczymy na sniadanie a potem idziemy na basen, co bedzie dalej zobaczymy ale zadnego cisnienia.
Roti : Wreszcie, po pieciu latach dotalem do Roti Mataba a bylo do przejscia z 500 metrow. Tak jakos wychodzilo do tej pory, ze nawet z lasuchem Aleksandrem jakos nam do tej knajpki bylo nie po drodze. Dzis twardo pomaszerowalismy Phra Athit Road w kierunku cytadeli i zjedlismy tam sniadanie. Roti Mataba na pewno zasluguje na wzmianke w przewodnikach po Bangkoku, to jeden z tak typowych "ukrytych skarbow" , ktore trzeba odwiedzic. Roti z kulka ziemniaczana, somosa z warzywami i murtabak z kurczakiem. Do tego ovaltina z lodem i stolik na krawezniku ruchliwej ulicy. Czulem sie jak Antonio Bourdain, tylko kamery Lonely Planet nie bylo. I jeszcze jedno. Po miescie przeganiaja cale tabuny polakow ze zorganizowanych wycieczek, jak odlatywalismy to wlasnie na okeciu odprawiali Dreamlinera do Bangkoku a teraz ich gonia od zabytku do przybytku. Ja sobie spokojnie przegryzalem rotiego a oni tylko mogli popatrzec i to stanowi roznice.