Rano zaczęliśmy od tego czego mojej żonie tak brakowało, czyli bazaru. No bo jak może być na świecie miasto bez bazaru,
No nie może, to jasne. Więc moje tłumaczenia, że nic nie znalazłem na nic się zdały, po prostu zawiodłem na całej linii. Na szczęście z rana coś w sieci znalazłem i pojechaliśmy metrem pod sam bazar. Nawet nie pamiętam gdzie to było, ale było i mam spokój. Resztę dnia spędziliśmy w parku Guell. I to było to, pogoda jak drut, park cudny i oczywiście Gaudi. Tylko turystów więcej od mrówek, ale to się już nie zmieni. Na koniec naszych po Barcelonie peregrynacji bardzo dziękujemy dyrekcji metra, które zawsze woziło nas dokładnie tam gdzie potrzebowaliśmy. No ale tu jest ...siedem CAŁYCH linii. Jutro w południe bieżemy walizki i smarujemy na lotnisko. No ale został nam jeszcze ostatni w tym roku ciepły wieczór.