Dziś zaczęliśmy od Las Arenas. Po co? Bo jest coś takiego jak Tous, to taka biżuteria w miśki. Lepiej na tym zakończę bo do rozwodu dojdzie, na razie doszło do bankructwa. Potem autobusem 150 pojechaliśmy do zamku Montjuic, szybko i wygodnie. Zamek jak zamek ale park i całe wzgórze zajefajne, widoki i na miasto i na port. Kawa i zabawa i 'macarena' śpiewana przez ulicznego grajka. Do tego szkolna wycieczka w choreografii ad choc, bylo fajnie. No ale nadszedł czas na bardziej zabójcze metody spędzania wolnego czasu. Mam na myśli Funecular de Montjuic łączący wzgórze z plażą. Lina się nie urwała ale ja umarłem i to kilka razy ze strachu. No, ale zaraz byliśmy na plaży Barcelonetta, ci to mają dobrze, plaża w środku miasta. Po opalaniu obejrzeliśmy dzielnicę gotycka i to by było na tyle. Zanim dotarliśmy do domu 10 godzin minęło. Teraz odpoczywamy przy 'darach' zakupionych w okolicznym dyskoncie. Jak się okazuje nawet kryzys ma swoje dobre strony. Na dziś dość.