Dzień to ostatni ale puki życia, póty nadziei na kolejną podróż. Ta, jak każda zakończyła się banalnie, hop siup pociągiem na lotnisko, dwie i pół godziny lotu i po ptakach. Jeszcze nigdy nie było to takie proste. Tak się porobiło, że gdyby nie języki to by ciężko było się połapać gdzie człowieka los rzucił na ten weekend. I te ceny biletów, to jakiś kosmos żeby bilet do Barcelony kosztował tyle, co pociąg do Wrocławia. Wiec trzeba korzystać póki można.
Reasumując ten krótki wypad wypada powtórzyć za klasykiem "Yes, yes, yes". Moja żona posunęła się nawet do tego, że uważa Barcelonę za najpiękniejsze miasto jakie widziała a kilka ich już było. Dla mnie na dziś to jednak wciąż jest Bangkok ale ja za tamte "klimaty" o dam się pokroić. Ale wszystkim, którzy nad wypadem do Barcelony myślą powiem jedno. Nie myślcie tylko lećcie, chyba nikt nie wróci rozczarowany. To przepiękne i dostępne miasto, świetna komunikacja, pełna dostępność noclegów (ale rezerwować duuuużo wcześniej), cała masa tanich sklepów dla niezasobnych turystów a oglądać jest co i na miesiąc albo dwa. My te cztery dni galopowaliśmy od słupka do słupka jak za przeproszeniem jakieś biuro z końcówką tours w nazwie. I naprawdę niewiele zobaczyliśmy. Wywozimy z Barcelony słońce i niezapomniane wspomnienia, a samo miasto na pewno siedzi u mnie w pierwszej piątce miejsc, które zostaną ze mną już na zawsze.