Dziś rano obudził nas deszcz delikatnie bębniący po dachu domku, mamy przyciemniane okna a poza tym dookoła chatki pełno roślin, wyglądało więc jakby noc się jeszcze nie skończyła. A była już dziewiąta.Zanim się wygrzebaliśmy, zjedliśmy śniadanie, nakarmiliśmy psy i inne takie tam, było już lekko po południu. Deszcz już dawno przestał padać ale na słoneczny dzień to. się nie zqnosiło, więc postanowiliśmy pozostałą część dnia poświęcić na "zwiedzanie". Pojechaliśmy naszą hondą do Thong Sala. w porzekiedy wszystkie "świątynie" są otwarte. Thong Sala to kolejne poznane przez nas tajskie małe miasteczko utrzymujące. się przede wszystkim z przystani promowej i tych turystów, którzy tu mieszkają lub też wpadają po zakupy z okolicznych wsi nad brzegiem. Generalnie kochamy te tajskie miasteczka i jeszcze bardziej wioski nad morzem, gdzie czas ma inny wymiar a sprawy są prostsze i nie wymagające latania z. taczkami bez czasu na załadunek. Owoce tutaj kupuje się przy drodze od starego dziadka, który codziennie sprzedaje to co zebrał rano, jak to smakuje można się dowiedzieć tylko tu bo co wspólnego z tajskim mango ma mango z tesko? A kurwa nie ma nic wspólnego, najwyżej można z niego zrobić sałatkę. Ale ten niebiański lepki smak ma tylko owoc dojżały na drzewie w słońcu. Wracając do Thong Sala to na szczęście za dużo tu owych "zabytków" nie ma, poza tym ceny dużo wyższe niż w BKK więc jakoś się obyło bez wynajmowania słonia do targania łupów. Najlepszy łup dostanie Miłoszek, będzie miał zajebistą koszulkę w storczyki jak dziadek. Jak się razem tak wybierzemy na spaccer to nas będą palcami pokazywać. Po zakupach czas na JEDZENIE. Rafał, jak ty miałeś dobrze mieszkając w Thong Sala. Żarcie na tutejszym food market to właśnie to co tygrysy lubią najbardziej. A steamed pork leg to po prostu nasza golonka, sam pieprzony i niezdrowy świński tłuszcz z ryżem i kapustną pak choi, och jak ja o tym marzyłem, bajeczna chwila. Nawet moja żona wyszła najedzona i naszejkowna po kokardę. I jeszcze ryba, którą wzieliśmy na wynos, Gosia mlaskała tak, że pewnie na Samui było słychać, jutro jedziemy tylko na jedzenie. Ale jak może być inaczej skoro to wszystko świeże i bez konserwantów, bez ton nawozów sztucznych i modyfikacji genetycznych. Tak się je na tajskiej prowincji, że trzeba na palce uważać. Mam jeszcze sajgonki i pięć toreb owoców więc kończę i biorę się do jedzenia, smacznego.