Wczoraj wieczorem powrócił złowrogi Moon Soon. Całą noc smętnie zawodził między domkami i palmami. A rano zasnuł jeszcze wczoraj błękitne niebo czarnymi chmurami. Ta sytuacja zdaje się mieć dwa aspekty. Pierwszy, to zjawisko "przepalania" chmur przez słońce. Od czasu do czasu a zwłaszcza rano, słońce bierze górę i rozświetla świat paląc nas po pośladkach wypiętych na plaży w stronę III RP. Drugi aspekt to zdecydowana przerwa w burzach, od dwoch dni ani śladu gwałtownych wydarzeń atmosferycznych oraz deszczu. Tak więc do popołudnia smażymy się na plaży i to raczej w półcieniu a wieczorami "idziemy w miasto". W tym przypadku oznacza to albo szwędanie w okolicach Ban Tai lub wyjazdy motorkiem do Thong Sala lub Haad Rin. Dziś będzie to Haad Rin bo kadzidełka się skończyły i nie mamy czym straszyć nietoperzy, jak w słynnym Las Vegas Parano.
Wczoraj za to był dzień Half Moon Party, taka ściema żeby zwiększyć "imprezowość" wyspy, więc nawet u nas w resorcie było ostre "umpa umpa" i dzięki temu nie musieliśmy szukać imprezy bo sama do nas przyszła, "beach party" pierwsza klasa, gorąca noc, szumiące palmy, chłodna bryza od morza, trochę "wzmacniaczy" i zabawa na piasku plaży była na całego. Dziś mamy dzień po i znów nikogo nie ma ani na plaży ani w resorcie, życie toczy się znów leniwie jak codzień.
Pora na śniadanie, panakak z bananem i czekoladę na mnie oczekuje.