Ranek zacząłem od śniadanka u Maji a potem zamieniłem skuter na 250'tkę. Tym to nawet ze słoniem podjadę pod górę. Więc zrobiłem sobie jazdę próbną do wnętrza wyspy, jest ok ale zanim wezmę Gosię muszę jeszcze potrenować.
Dziś żegnamy Gosię i Marka. Ale zanim do tego doszło pogadaliśmy na plaży i. .. zjedliśmy DURIANA. Od dziś możecie mnie zaliczyć do grona jego wielbicieli. Na plaży nie cuchnął tak bardzo a smakował wybornie. Każdemu inaczej, bo to rzeczywiście król owoców o niespotykanej ilości mieszających się ze sobą smaków. Tylko w ustach na długo pozostał mi lekki dyskomfort jakbym miał jednak do czynienia ze starymi skarpetkami, a jednak nie ma Duriana bez kolców. Na koniec Marek zademonstrował nam swoją "balijkę" kupioną w Candidasa i tak poszliśmy na kolację. Wszyscy się za nim oglądali a on kroczył dumnie jak paw, bo koszulkę też zresztą miał w pawie. Po kolacji wróciliśmy do domu, nocka zapadła i o dziewiątej już nas nie było.