Wczoraj był kolejny i na długo ostatni szalony dzień. Musiałem wstać ja 'do roboty' kilka minut po szóstej. I jak zwykle, tasówka, lotnisko Don Muang, lotnisko Surat Thani, autobus do Don Sak, Prom do Thong Sala, songtaew do My Phangan Resort i wreszcie koniec. O czwartej po południu jesteśmy na miejscu. I przez dwa tygodnie nigdzie nie jedziemy.
Samolot i prom pełne, ciągną pielgrzymi na Full Moon Party. W ścisku na promie ktoś zgubił piguły, całe pięć sztuk, więc mamy "paliwo" na imprezę tyle, że my tego nie bierzemy więc chyba pójdą do morza.
Wieczorem pojechaliśmy na Haad Rin po "kadzidełka", bo jak tu zamieszkać w nowym domu bez okadzenia złych duchów. Okadziliśmy bez oszczędzania, fajnie było.
Dziś od rana pokropuje deszcz, "szwajcar" powiedział, że ostatni raz nam domek wynajmuje, bo przywozimy chmury z Polski. Na śniadanie oczywiście "panacak" z bananami i czekoladą i talerz owoców. Dieta będzie jak się wakacje skończą, na razie jem od rana do nocy i w nocy też.
Zamówiłem "bajka" i za dwie godziny mi przyprowadzą, 250'tkę bo ostro będziemy śmigać. Tu są bardzo ostre podjazdy więc na dwie osoby 125'tka to stanowczo za mało.
Siedzimy na tarasie, słońce walczy chmurami, psy wartują, z TV nawala tajski punk rock, popijam kawę i niech tak już zostanie, nic więcej mi nie potrzeba.
Idziemy do Marków plażą, to około 1.5 km. Bez trudu znajdujemy właściwy adres. Siadamy i gadamy, przede wszystkim o pogodzie bo k... jest o czym gadać. Zaniosło się i zanosi na kompletną porażkę. Mamy powtórkę z zeszłego roku. Czarno i jeszcze czarniej, od czasu do czasu kapie i tak cały czas. A Rafał dwa tygodnie temu miał piękną pogodę. To jakiś czary chyba. Jak tak będzie cały czas to więcej latem nie przyjadę.
Przed Full Moon Party idziemy "zebrać siły" do knajpy. Potem do 7/11 po "paliwo". Wszędzie tłok i pielgrzymki zmierzające prosto na Haad Rin Beach. Dołączamy do nich i jedziemy piekielną drogą przez góry. Nawet na pace Songtaewa robi wrażenie. Pokonanie jej skuterem daje niezłego kopa, piguł nie trzeba łykać. Na miejscu tłoczno, gwarno i kolorowo. Wmusili nam bilety po 100 BHT ale za to mamy pamiątkowe opaski na łapy, warto, bo zawsze zostaje pamiątka po "byłem tam".
Na plaży już się zaczęło więc dołączamy do tłumu i ... dalej nie będę pisał. To co się działo niech pozostanie naszą słodką tajemnicą, ale było zajebiście. O dziwo wróciliśmy wszyscy cali i ... prawie zdrowi do domów. Wszystkim polecamy, warto się wybrać i zabalować, nawet w "nieco starszym wieku"
AS nic z tego, nie ma takich akumulatorów w całym świecie żeby w Polsce coś zmienić, jedyne wyjście to wiać
Ilona A było było, W BKK nawet w hotelu PROHIBICJA ale na szczęście w Tajlandii wszystko jest możliwe, więc dostawaliśmy spod lady jak za dawnych czasów w PRL