Wyjchaliśmy z Wietnamu. Tym razem taksówka była jeszcze tańsza, licznik wybił tylko 130 000 VND. I dobrze, bo spłukaliśmy się do końca. Resztki poszły do lotniskowego "donation box" i pożegnaliśmy też dongi. Na lotnisku wszystko poszło sprawnie jak zawsze tylko Air Asia dała dupy i wylecieliśmy pół godziny później. Do Bangkoku dotarliśmy koło północy. Tu też nie było kłopotów z taksówką, 300 BHT i jesteśmy w domu. Szybko i wygodnie bo w nocy po Bangkoku jeździ się świetnie. W recepcji "starzy klienci" załatwiają "chceck in" w góra 5 minut i możemy walić się spać. No prawie, bo miałem "wielkiego głoda" i nie chciałem go straszyć jogurtem Danone. Ale o pierwszej w nocy na Rambuttri nie ma problemu. Kupiłem na wynos kluchy z kurczakiem, sok z pomarańczy i ananasa na deser. Tak posilony padłem jak kawka i ktoś zgasił światło.
Wstałem o dziesiątej, Gosia dalej śpi. Jak się obudzi pójdziemy na śniadanie a po południu jedziemy do światyni zakupów, na Pratunam. Pora na KONKRETNE zakupy. Bez kupna drugiej walizki chyba się nie obejdzie. Ta pierwsza pęka w szwach i waży już 19.5 kg. Koniec, więcej się nie da. Na niebie szaro jak zwykle, poprzednie trzy dni słońca to był dar od bogów na powitanie wakacji, teraz jest jak zawsze o tej porze w Bangkoku. Ale jakie to ma znaczenie ?
Wstaliśmy rano ... polskiego czasu, tu było trochę później.
Najpierw zadzwoniłem do domu. To znaczy, wczoraj kupiłem abonament SKYPE, do tego skożystałem z promocji "miesiąc na stacjonarne z całego świata za darmo" i dzwonię. Babcia wyrwana ze snu o siódmej rano nie bardzo kumała co się dzieje. Potem to samo zrobiłem swojej mamie i zadowolony powiedziałem żonie, widzisz mała jako to teraz technika. Teraz mamy ich znowu na krótkiej smyczy, nie będą hasać bez kontroli.
Zjedliśmy śniadanie dzieląc się obficie z kotami, posiedzieliśmy, popatrzyliśmy na szwędających się turystów i ruszyliśmy "kupywać" na Pratunam. Jak zwykle rzeką i skytrain, bo najszybciej i tanio. Zanim doszliśmy na sam market już byliśmy zwięlbłądzeni. A potem było tylko gorzej. Niech się wszystkie galerie naszego pięknego kraju, nawet wzięte razem schowają do mysiej dziury. Tu dopiero można robić zakupy. Jak jeden market zamykają to otwierają drugi. Samych stoisk z Ray Banami więcej niż w całej Polsce. A ceny mocno konkurencyjne. Nawet nie powiem po ile je kupujemy bo i po co. Niech to zostanie naszą słodką tajemnicą. Dziś kupiliśmy tuzin.
Od szmaty do szmaty z listą obdarowańców przeczesaliśmy Pratunam a potem Night Market pod Bayoki Sky i wróciliśmy z torbami taksówką. Żona przez całą drogę powtarzała buddyjską mantrę, cały rok nie "kupywać" , oszczędzać i jechać na Pratunam, taniej wyjdzie. Ja nie powtarzałem, bo ja tak po prostu robię. Raz do roku jadę na zakupy, do Azji. Za zaoszczędzone pieniądze.
No dobra, pora iść na "kły" bo zgłodniałem. Dziś się objem do bólu i do łez, za moją całodzienną poniewierkę. A rano zaczynamy dzień od kupna DRUGIEJ walizki.
Rafał : Duriana nie zjem, lody wystarczyły, do dziś czuję ten smak. niech będzie, że ty za cały nasz klub zjadłeś.
Ilona: Codziennie, ale najlepsze były na śniadanie w hotelu. Na mieście były takie jak się naczytałem, tłuste.