Dziś zbieramy się do Wietnamu, więc pora powiedzieć Tajlandii "do widzenia" za pięç dni. Tak już wsiąkliśmy w Tajskie klimaty, że odechciało nam się jechać dalej. Z roku na rok stajemy się bardziej leniwi i latanie z walizkami nie bawi nas tak jak
kiedyś. No ale wróćmy jeszcze do wczorajszego wieczoru.
Najpierw basen, dwie godziny w wodzie jak w jakiejś sypialni dla wielorybów, nadejszły Marki z wyprawy Tuk Tukiem i jak zawsze : tym się k... nie da jeździć po mieście, nawiew około 45 "gradusów" od boku, spaliny, sklepy i sklepy. Wyłazimy, zmieniamy ciuchy i bawimy się dalej.
Po kolejnym obfitym posiłku, yellow noodles with tofu and herbal vegetables with chicken and pinneaple shake, idziemy sprawdzić, czy junta wojskowych nie ukradła Khao San Road. Oczywiście skrótem przez żydowską knajpę, który to doczekał się już oznakowania lepszego niż nasze autostrady. Jak się okazuje nie ukradli. Gosia w spazmach, jest wszystko a nawet więcej, są nowe towary i nowe wzory, ok kasy nie będzie. Ciekawe tylko czy będziemy musieli kupić drugą walizkę, obawiam się że tak. Wszyscy się rozleźli, marki za owocami, wieśki do krawca mierzyć garnitur a my spacerek jak hobbit czyli tam i z powrotem.
Teraz wieczorna modlitwa do Changa na dole hotelu. Wieśki wstają o piątej rano i do Ho Chi Minh, Marki o trzeciej i via Surat Thani na Koh Phangan, my lecimy dopiero wieczorem więc się nam nie spieszy spać. Po wielogodzinnej walce z usługami sieciowymi Plus GSM i banków udało mi się zasilić Gosi smartfona (w "normalnym" zapomniała włączyć roaming). Nowoczesna technika jest świetna jak działa, ale jak coś pójdzie nie tak to zostajesz ze spodniami w dół i koniec . Dlatego zawsze mam wszystko ze sobą a przede wszystkim pieniądze.
Na koniec kolacja, vegetables in gravy souce with pork and fresh coconut. Łóżeczko i spać.
O
Rano, czyli koło dziewiątej, zerwał mnie mój Samsung, wieśki są już na lotnisku Ho Chi Minh, za godzinę drugi sms z hotelu, są na miejscu. My mamy dojechać koło 11 wieczorem. Nieśpieszno pijemy kawę, zbieramy się i na śniadanie. To nam zajmuje ze dwie godziny bo do czego tu się spieszyć, ja mogę na Rambuttri siedzieć bez końca, przysawajać coraz to nowe "wynalazki" i patrzeć jak wszystkie plemiona tego świata łażą w tą i z powrotem . Jak już się nasiedzieliśmy, poszliśmy wreszcie zobaczyć okoliczną świątynie (po pięciu latach), jest piękna, każdemu polecam. I wychodzi się z niej prosto na ... Khao San road. Kupiłem w 7/11 suchy prowiant na drogę i jesteśmy gotowi. Taksówka zamówiona więc jeszcze tylko basen i lecimy do Wietnamu. Do zobaczenia Tajlandio.
Ps od trzech dni nie spadla kropla deszczu, niebo blekitne i straszy upal