Papieża zobaczyć
Być w Rzymie i Papieża nie zobaczyć, to kompletna porażka. Od dłuższego czasu usiłowałem ustalić, czy 16 października odbędzie się audiencja generalna przed Bazyliką w Watykanie. Niestety wujek Google jakoś się szczególnie zaparł i jedyne co znalazłem to kalendarium Papieża na wrzesień. Tak więc pozostało założyć „w ciemno”, że jednak będziemy mieli możliwość zobaczenia Jego Świątobliwości w akcji. Było to dla mnie ważne nie tylko z racji ogromnej sympatii do Franciszka ale i obaw, czy zdążę Go zobaczyć zanim z „niewiadomych przyczyn” jego reformatorski zapał zostanie powstrzymany. Raz już tak się zdarzyło więc myślę, że powtórzyć też się może. Audiencje zaczynają się w środę o 10:30 ale my jak to my wstać za wcześnie to za bardzo nie umiemy. Do tego guzdranina i jednak kawałek drogi do zrobienia sprawiły, że mocno się spóźniliśmy. Ale na szczęście nie do końca. Więc w Rzymie byłem i Papieża zobaczyłem. Na zdjęciach dumnie prezentuję wszystkim, o ta biała kropka w centrum tam daleko pod kolumnami to Papież Franciszek. Zdjęcia robiłem trzymając aparat wysoko nad głową i manipulowałem ostro zoomem więc najczęściej łapałem a to karabinierów z boku schodów, na których siedział Papież, a to kolumnadę Bazyliki a to innych mądrali wyciągających ręce z aparatem do góry. Na szczęście na co dziesiątej klatce jest coś co ja wiem a inni jak się dobrze wpatrzą co bez wątpienia jest żywym Papieżem Franciszkiem. O czym była mowa na audiencji nie wiem, bo po pierwsze jak pisałem wcześniej, spóźniliśmy się troszkę, po drugie tak bardzo byłem zaaferowany próbami „złapania” Ojca Świętego w kadrze, że co mówił już nie słyszałem. Trudno, nadrobię to czytając kolejne sprawozdania z Jego wystąpień. A jest co czytać, bo takiej „zadymy” w Kościele Katolickim już dawno nie było. A już sytuacja, w której ja stary marksista z wypiekami na twarzy czytam każdy tekst Papieża jaki złapię, to znacznie więcej niż herezja, takie rzeczy nie mają szans się zdarzyć, a jednak. Tak więc miło było, ludzi jak mrówków, wszyscy mili i pogodni, niebo nad Rzymem błękitne jak len, słonecznie i cieplutko i jak tu Franciszka nie kochać, no jak ?
Zabytki i „zabytki”
No to pora ruszać dalej. Z tą jakąś setką tysięcy zgromadzonych na audiencji wyłazimy z Watykanu, nóżka za nóżką w kierunku Tybru. W planie mamy najpierw Castel Sant Angelo, nie powiem ładna sztuka. I jak się okazało pod samym fortem wzdłuż rzeki pełno było bardzo opalonych Rzymian sprzedających … torby, paski, chusty i okulary najlepszych światowych marek. I to po cenach jakże odległych od tych które opisywałem w dniu wczorajszym. No cóż, jak się nie pierwszy raz okazało, cena ma więcej wspólnego z miejscem sprzedaży niż z samą wartością produktu. Konia z rzędem temu kto te towary odróżni. Tak więc moja żona i Magda zniknęły na dłużej a ja sobie stałem, mordę na słońce wywalałem i patrzyłem jak z jednej strony płynie rzeka pełna wody a z drugiej pełna wracających z audiencji wycieczek. Wreszcie z tłumu wynurzyły się Panie dumnie prezentujące nowe Ray Bany i torebki od Gucciego czy innego Vittona, w sumie nic nowego, gdzie nie pojedziemy jest zawsze tak samo. Poszliśmy dalej z biegiem Tybru aż do Pizza del Popolo. No, ten to rzeczywiście robi wrażenie, koniecznie „must see” jak kto do Rzymu zawita. I znów do metra, bo żona musi koniecznie zobaczyć … BAZAR. Mówiłem, tłumaczyłem, że to nie żaden Bangkok ani jakieś tam Kuala Lumpur ale ona swoje. Jest miasto, musi być i bazar. No dobra, coś tam u wujka Gogola znalazłem. Jest bazar, na ulicy Via Sannio na Lateranie. Ale najpierw lunch, GPS w łapę i idziemy do z góry upatrzonej knajpy. O wrażeniach kulinarnych już pisałem więc teraz sobie daruję. Pokrzepieni idziemy więc na bazar. Tam to co zawsze i wszędzie tyle, że nie w bahtach czy ryngittach tylko euro ale asortyment nieco podobny. Generalnie przegląd najbardziej znanych „dyktatorów mody” za „rozsądne pieniądze”. Dużo mniej „rozsądne” niż na Pratunam w Bangkoku ale cóż się nie robi dla zasady. A zasada mówi, że trzeba się do szczętu spłukać, co mi żona po powrocie ze „stallsów” oznajmiła. Nie pierwszy, nie ostatni raz, żadnego wrażenia już to na mnie nie robi. No, ale na koniec trzeba chyba chociaż jeden kościół w Rzymie zobaczyć bo jest ich tu z tysiąc a my jeszcze w żadnym nie byliśmy. Więc zabieram towarzystwo do Bazyliki Św. Jana na Lateranie. Jest co zobaczyć, jak wszystko w Rzymie i wielkie i bogate. Tysiące lat gromadzenia bogactwa robi swoje, a to naprawdę duży i bogaty kościół. Na tym koniec. Zrobiliśmy prawie wszystko z listy więc w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku wracamy metrem (w metrze oczywiście po kawce z automatu za 0.80 EU) do Termini a potem kolejką do Ciampino. I znów zakupy w „biedronce” i huczna kolacja przy tanim piwie, świeżych bułeczkach z kabanosami i owocach na deser. Miłe zakończenie, miłego dnia. Jutro już tylko odpoczynek i powrót do kraju.