Ride a bike
Dzis w planie wycieczka skuterami po wyspie. Rano Aleksander ujezdzal swojego rumaka i nic sie nie zmienilo, tym sie nie da jezdzic. Umowilismy sie na mniej wiecej poludnie, mial jeszcze poternowac z Kinga na pace. Niespodzodziewanie bratowa zmienila zdanie i po krotkim okrazeniu zapoznawczym oznajmila, my tez jedziemy. Wiec pojechalismy wszycy. Na pocztek latwizna, jedziemy do drogi, potem 3 km do 7eleven i skrecamy W PRAWO w Intersection. Stalem na skrzyzowaniu ze dwie minuty, tajce jezdzili kolo mnie we wszystkie stony a ja nic. Wreszcie zrobilo sie troche miejsca i pojechalismy, lokalesy sprytnie sie rozstapili i puscili karawane farangow. Jeszcze 5 km. po plaskim i skrecamy do Namueng Waterfall. To jeden z licznych tu wodospadow i najlatwiej dostepny. Woda szla z gory na dol, tabuny turystow trzaskaly aparatami, Kinga kupila koszulke ze sloniem a moja zona i bratowa skarmialy slonia bananami. Jak z katalogu biura podrozy. Gdzie teraz ? Magic Garden, urocza dolinka, ktora juz kiedys widzielismy ale kazdemu polecam. Jest fajnie. Mamy dwie opcje, albo jedziemy dalej i za okolo kilometr skrecamy w gory, gdzie widzialem drogowskaz do Magic Garden albo wracamy do 7eleven i tam mamy droge w gory, ktora juz znam. Jest caly czas pod gore ale droga szeroka i obcykana. Wybieram skrot, i jak sie okazalo byl to wybor o daleko idacych skutkach. Juz po kilometrze zaczynamy sie piac po coraz wiekszych stromiznach. Na dodatek pojawiaja sie kolejno podjazdy i spadki, po ktorych zwykle samochody nie jezdza, nie wyobrazam sobie mojej mazdy jadacej pod taka stromizne. Cisne Honde ile tylko mozna a przed kazdym kolejnym wierzcholkiem bydle prawie staje wydajac jeki konajacego konia. Co za mna, nie wiem. Jak sie zatrzymam to nie wiem czy pojade dalej. Dojezdzamy do wzniesienia gdzie skuter nie dal rady, musialem wlaczyc wiosla, to znaczy odpychalem sie nogami. Mialem takiego pietra, ze nawet mnie kregoslup nie zabolal. Jakos wlazl i jedziemy dalej na leb na szyje, co mysli moja zona nawet nie smiem sobie wyobrazic, skupilem sie na jezdzie, jak odpuszcze to sie rozwalimy. I taki rolercoaster ciagnal sie kilometrami, ale na kolejne wzniesienia Honda juz sie jakos wdrapywala, dobrze, ze zona nie widziala ile mielismy na liczniku na zjazdach. Wreszcie jestesmy w okolicy celu, zatrzymujemy sie na pierwszym skrzyzowaniu i czekamy. Daremny trud, nikt za nami nie przyjechal. Co teraz ? W najlepszym wypadku zawrocili, w najgorszym ...? Tak czy owak mam przechlapane. Zostawiam piekniejsza polowe kolo knajpko-sklepo-stacji paliw i jade z powrotem. Bulaka z maslem, z jednym pasazerem Honda radzi sobie bez problemu. Po jakims kilometrze rolercoaster sa. ... nie jest dobrze, krew sie leje, sa ofiary w ludziach i sprzecie. Na cale szczescie to nie Teleccy tylko moj ukochany braciszek postanowil skopiowac ubiegloroczny wyczyn Jurka Wartalowicza. Teraz relacja Wieslawa, mustang mu zdechl tuz przed szczytem gorki. A on zamiast zlapac za oba hamulce usilowal stanac na nogach, no i bec, poecieli na bok i do rowu. Ale to dopiero poczatek, brat zlapal bydle za kierownice i ... pociagnal gaz, Juras pamietasz ? Honda jak rasowy mustang dala deba i wciagnela go do lasu. Malina. Ruch na drodze zamarl, japonce jadace jeepami pstrykali fotki, beda mieli "very interesting photos" . Lepiej spisal sie jakis mieszkaniec anglojezycznej strefy bialasow, ktory sie zatrzymal, zawrocil i pomogl bydle wytaczczyc na droge. I wtedy nadjechalem ja. Co tu k... robic, zona w gorach a oni nie podjada, no way. Ale od czego jest pomyslowy Dobromir, zatrzymalismy kolejnego jeepa i wsadzilismy tam Kinge i bratowa. Hondy z jedna osoba na grzbiecie wspinaly sie juz gladko, bylem znacznie lepszy od jeepa. Kinga machnela mi movie jak wale pod gore, bedzie co ogladac. Uff, jestesmy wreszcie wszyscy. Aleksandrowi z wrazenia zebralo sie na wspomnienia. "Drugi raz tak w zyciu sie balem, pierwszy raz jak Ciotka wsadzila mnie na kucyka gdy mialem 6 lat, krzyczalem do niego "langsam, langsam" a on nic. I drugi raz przed chwila." No to Aleks na pewno tych wakacji, jak kucyka, nigdy nie zapomni.
Dotankowalem bolida i ruszylem na rozpoznanie, do Magic Garden byla tylko jedna gorka, piec minut i jestesmy. Towarzystwo poszlo zwiedzac, a my sobie poczekalismy pod drzewkami. Kawka Latte smakowala jak nigdy. Spadamy na dol stara, znana droga, caly czas na hamulcach. Pamietam, zeby zmieniac przod, tyl, zeby sie bron Panie Boze zaden nie przegrzal bo wtedy kaplica. A zjazdu jest kilka kilometrow. Prawie na samym dole ... koniec drogi, remont, zakaz wjazdu. Wracac i na rolercoaster ? Nie ma takiej mozliwosci. Ale znajac miejscowe zwyczaje obstawiamy, ze Tajce nie sa durnie i 15 km nie beda nadrabiac. No i owszem, jest sciezka. Przeprowadzamy mustangi bokiem przez las, nie bylo to proste ale sie udalo. Wsiadamy, jeszcze troche zjazdu i jestesmy przy 7eleven. Z predkoscia szybkiego zolwia majestatycznie jedziemy do domu. Wszyscy szczesliwi. Brat mowi, ze jakby sie nic nie stalo, to nie byloby co opowiadac a tak o prosze bardzo.
Poszlismy glodni jak kucyki na obiad na plaze do "magic sunset restaurant", kucharz tym razem byl i dobrze sie spisal. Teraz siedzimy na tarasie i czekamy na prawdziwy zachod slonca, potem idziemy do "lezacej" po "paliwo" i tak mamy zamiar zakonczyc ten udany dzien.