Five Islands
Kolejny dzien pory deszczowej na Koh Samui, od rana bezchmurne niebo i slonce. Goraco jak w Egipcie. Woda w oceanie juz nie za bardzo nadaje sie do kapieli, jest zbyt goraca. Przynajmniej dla mnie, wiec od rana mocze sie w basenie. Spedzam w nim kilka godzin dziennie i wykorzystuje sytuacje do cwiczen mojego zbolalego kregoslupa. Jakby zaczelo pomagac, nastepny argument zeby tu zostac. Pewnie bym sobie nawet to wyleczyl. Po sniadaniu towarzystwo poszlo negocjowac wyprawe "long tail boat" na piec wysp, ktore widzimy na wprost plazy. W "magic thailand" czyli poludniowej czesci kraju, po obu stronach polwyspu malajskiego oprocz duzych wysp takich jak Phuket czy Samui prlno jest malych ostancow pietrzacych sie stromo nad wodami oceanu. Znacie na pewno te zdjecia z okolic Koh Phi Phi , sa to male wysepki posiadajace czesto malutkie zlote plaze oraz bajecznie kolorowe rafy piaszczyste lachy przed falami. W poblizu Samui jest park narodowy Ang Thon skladajacy sie z 42 takich wysp o roznej wielkosci. Ale podobnie jak w przypadku Phi Phi jest tam mnostwo turystow i bajeczny krajobraz zaklocaja tabuny lodzi oraz stonka zalegajaca tysiacami te urokliwe miejsca. Koszty wyprawy tez nie sa bez znaczenia. Tu, na Ban Taling Ngam piec wysp stoi sobie samotnie w oceanie i macie prawie pewnosc, ze jak wynajmiecie lodz to bedziecie jedynymi ludzmi w ich poblizu. Mozecie nie tylko oplynac je w calkowitej samotnosci, tylko tajska lodka i wy, a takze ponurkowac na przybrzeznych rafach lub pochodzic po zlotej plazy, gdzie oprocz was nie bedzie nikogo. Dzis padlo na brata z zona i Teleckich. Wyklocili sie z "ownerem" lodzi na 150 PLN za trzy godziny plywania i odplyneli z przystani "Five Islands Restaurant" ( bardzo znana i polecana knajpka o 100 m od nas) w szmaragdowy bezkres. Wrocili zadowoleni, tylko Aleksander wybrzydzal, ze wyspy mogly by byc wyzsze. Wyzsze sa ale i cena jest zdecydowanie wyzsza.
Ja w tym czasie odpalilem Honde i pobuszowalem po lokalnych drogach. Wiatr we wlosach i krajobrazy Samui, mozna tak naprawde dlugo. Po drodze kupilem cos na obiad. Zona dostala grillowanego sumika a ja szaszlyki z "porka", ktore okazaly sie watrobka. No coz, trzeba bylo wziac okulary. Po poludniu zawiozlem zone na bazar a ja wrocilem zrobic zdjecia "magic sunset". Na naszej plazy, jak jest bezchmurne niebo, co wieczor graja taki film, ze nawet w Bollywood takiego kiczu nie sa w stanie nakrecic. Wielkie pomaranczowe slonce chowa w oceanie tworzac spektakl, ktory zdecydowanie zalicza sie do tych widokow jakie warto zobaczyc, co najmniej "once in the lifetime".
Tak wiec w jeden zwykly dzien na Samui, mozna zobaczyc i przezyc wiecej niz na niejednej wycieczce i to za "rozsadne pieniadze". Czytalem o kolejnych bankructwach biur podrozy, o turystach pozostawionych gdzies na lotnisku, wyrzucaniu gosci z hotelu na 40 stopniowy upal. Furda tam. Po jaka cholere korzystac z mocno przeplaconych ofert i jeszcze sie na takie rzeczy narazac. Jak Aleksander u mnie "wakacje zycia" zamowil to ma. I co sobie uplanowal to dostal, zobaczyl i zezarl. A to jeszcze nie koniec. Jutro jedziemy ogladac wodospady w gorach Samui, slonie i na co nam jeszcze przyjdzie ochota. Koszt to po jakie 40 PLN od pary, bo zaplacic trzeba tylko za skuter i paliwo, kupowane z butelek po tajskiej whisky w przydroznych "stacjach benzynowych". Odwagi ludziska, zapomnijcie o tych wszystkich "organizatorach turystyki", sami sobie zorganizujcie "wakacje zycia". Nie dosc, ze zaplacicie polowe ceny to jeszcze zrobicie sobie program jaki tylko bedziecie chcieli. Swiat jest dostepny na wyciagniecie reki, tylko trzeba przestac sie bac, a za reszte mozecie zawsze zaplacic "master card"