Geoblog.pl    Wjkrzy    Podróże    Tam gdzie rodzi się słońce    My Home Koh Samui
Zwiń mapę
2012
18
lip

My Home Koh Samui

 
Tajlandia
Tajlandia, Samuie
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 15034 km
 
My Home Koh Samui

Pozwolilem sobie jako tytulu uzyc nazwy blogu niejakiego Camille, niemieckiego nurka i sportowca, ktory wybral samui na swoj nowy dom i mieszka tu od kilkunastu lat. Ale po kolei. Przy odprawie w Subang Kuala Lumpur Airport bylem laskaw zgubic moje miedzynarodowe prawo jazdy. Na szczescie dzieki doskonalej organizacji i uprzejmosci obslugi, uroczy dzentelmen w pomaranczowej kamizelce linii Firefly odnalazl niefrasobliwego turyste i z usmiechem wreczyl mi zgube. Przy okazji zapytal jak wymawia sie moje imie i nazwisko, bylo tak zabawnie, ze musialem to powtorzyc kilkakrotnie, rowniez jego kolegom. Pomachalismy im na do widzenia i wsiedlismy do pomaranczowego ATR-72-500. Aleksander stwierdzil, ze ten samolot mu odpowiada po rozpedza sie jak jego Volkswagen i spokojnie podnosi do gory. Jak ladowalismy to juz taki zadowolony nie byl. Przy podejsciu do lotniska naprawde bujalo, widok jego twarzy bezcenny. Ale od czego jest mis maskotka, pilot posadzil nas jak jajeczka, z pewnoscia byl wart swoich zarobkow. Dodam, ze pierwszy pilot byl jedynym przedstawicielem rodzaju meskiego w zalodze, bo juz drugi pilot byl ta polowa ladniejsza. W islamskim kraju, wiec jednak mozna. Kula Lumpur z gory jest rownie piekne , wszedzie nowe osiedla i autostrady, autostrady, autostrady. I tylko gdzieniegdzie maly meczecik. Nie to co w Egipcie, gdzie tego wiecej niz domow.

Na lotnisku oskubali nas z kasy za Family Van, choc 150 PLN za 1.5 h jazdy po wyspie wedlug naszych kategorii to nie jest jakis wielki wydatek. Tym niemniej monopol Samui Airport robi swoje, przyleciec tu tanie nie da rady i taksowki sa tylko lotniskowe, nie ma wyboru, zwlaszcza jak ma sie tony walizek.

W Am Samui Resort wszystko po staremu. W lobby hipopotamy pochylone nad przekaska, kazdy pol kilo orzechow nerkowca i jakies slodycze na dwoch olbrzymich talerzach. Pora na powitanie, "Good afternoon sirs", "Dzien dobry" - odpowiada hipopotam. Malina, to sie nazywa wracac na stare smieci, nawet po polsku cie witaja. Reszta tez jak zawsze, choc pewne zmiany wciaz zachodza. W naszym domku rozbudowali lazienke wyprowadzajac prysznic na "open air", odrobina luksusu w cenie hotelu typu "bungalows". Taka wlasnie jest Tajlandia, nawet za rozsadne pieniadze mozna znalezc cos co w europie wyceniono by kilka razy drozej. My mamy fart dodatkowy, z werandy naszego domku mamy ... "ocen view", ja nie wracam.

Wieczorem poszlismy do wioski po zakupy (moje odlozone imieniny) i na kolacje. Rozlozylismy sie w knajpce na samej plazy, zamowilismy i czekamy. Napoje szybko "zeszly" a kolacji nie widac. Ja oczywiscie wykrakalem, mowiac, ze nie wiadomo co przyjdzie szybciej. Przyplyw, ktory zabierze nasze krzesla i stoliki, czy kolacja. No iprzyszla rozesmiana od ucha do ucha tajka i powiedzial, jedzenia nie ma. Bedzie jutro. W koncu jestesmy w "The Land of Smiles". Bo w tajlandii nie ma zlych wiadomosci, sa tylko mniej i bardziej dobre. Ta byla mniej dobra. Podziekowalismy z rownowaznym usmiechem, kupilem na wszelki wypadek wielka kisc bananow (a to nie sa klonowane gowna z amerykanskich hodowli, tylko prawdziwe, poezja smaku) i poszlismy do "mamusi".

Wlazimy, mamy nie ma, jest tata taksowkarz. "Eat, eat" drzemy sie od progu. Tata na to "yes, yes" i leci gdzies w ciemnosc szukac mamy. Obudzil biedna kobiete, ktora po ciezkim dniu odsypiala na hamaku miedzy palmami. Mamusia oczywiscie "The Land of Smiles" i zbiera zamowienia. My do szafy z trunkami i czekamy. Tym razem juz byly tylko te lepsze dobre wiadomosci. Jedzenie domowe u mamy jest najprawdziwsze z prawdziwych. Zwykla, prostqa Tajska kuchnia. Nic dla turystow, jemy to samo co mieszkancy wioski. Wszystko tak swierze jak to mozliwe. Zadnych "pryskanych" czy odswierzanych produktow. Tata rzucil nam jeszcze miche rambutanow i mangostynek gratis. Porce tez u "mamy" sa dla tych co jesc lubia, koniec koncow nie moglismy wstac od stolu. Jak dodam, ze srednio zapalcilismy 13 PLN od lba to sami widzicie jak tu jest. Na jutro zamowiono swierze ryby, ktore tata obiecal "sam" z morz wyciagnac.

Moje odlozone imieniny to kolejny pojedynek "chang muai thai" znow wygrany przez changa, nie ma o czym pisac. Tym bardziej, ze ze wzgledu na to jak zostalem uhonorowany, wstyd nie pozwala mi o tym pisac.

Na dobranoc byl "shower" w odkrytej lazience, tyle ze nie prysznica. A potem wreszcie blogi spokoj nocy.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (17)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Maciek Supertruper
Maciek Supertruper - 2012-07-19 10:06
Wszystkiego Najlepszego!!! kiedy skutery ?? :)
 
 
Wjkrzy
Włodzimierz Krzysztofik
zwiedził 12.5% świata (25 państw)
Zasoby: 393 wpisy393 253 komentarze253 3081 zdjęć3081 34 pliki multimedialne34
 
Moje podróżewięcej
18.04.2019 - 23.04.2019
 
 
25.01.2019 - 09.02.2019
 
 
29.12.2018 - 01.01.2019