Lilipan, to symbol wysp Gili. Któż to zacz jest? Ni mniej ni więcej, tylko żółw morski zamieszkujący okoliczne wody. Gdzie się nie obejrzysz, wszędzie żółwie. Wczoraj zobaczyliśmy małego chłopca niosącego gdzieś malutkiego żółwia w misce. Okazało się, że zaniósł go do schroniska dla takich maluchów. Prowadzi je organizacja non profit, ratująca miejscowe żółwie. Przed ludźmi oczywiście, bo kto inny może zagrażać żółwiom i innym gatunkom na Ziemi. Bo tylko jednemu z nich absolutna szajba odbiła i niszczy własne środowisko. Pocieszające jest to, że małe dzieci uczy się szacunku do przyrody, istnieje szansa, że ich pokolenie nie będzie grzebać patykami w piasku i szukać jaj żółwi, żeby je potem zeżreć, jakby im kurze nie wystarczały. Wrzuciłem oczywiście datek do skrzynki, może z jednego Lilipana uratuję.
To było wczoraj, a dzisiaj? Dzisiaj miałem bliskie spotkanie trzeciego stopnia z Lilipanem. W miejscu, gdzie plażujemy, widziałem już wcześniej tabliczkę skierowaną w morze, z napisem „Turtle Point”. Nie może to oznaczać niczego innego, niż to, że one tu pływają. Dziś wybieram się więc na poszukiwania. Wziąłem maskę i rzucam się do wody, tak mi się przynajmniej zdawało. Ale nie mam złudzeń, po sześćdziesiątce to się można rzucać. Wlazłem więc do wody i płynę na spotkanie z Lilipanem.
Przy brzegu pełno ludzi z maskami, zaaferowani pływają we wszystkie strony, pewnie woda pełna żółwi. Oczywiście, że nie, są jakieś korale ale mało i trochę kolorowych rybek. Im dalej tym ciekawiej aż do krawędzi rafy, która jest stosunkowo niedaleko. Ściana jest bardzo stroma, nie widać dna, tylko wielki błękit. W tym momencie powinien się z niego wyłonić rekin ludojad i zakończyć moją pisaninę, ale się nie pojawił. Nic się nie pojawiło. Tylko drobnica, jest obecna, jak zawsze. No to niech będzie, co jest, też jest fajnie. Wzdłuż brzegu jest mocny prąd, nie mam płetw i jestem wobec niego bez szans. No to sobie spływam z nim, cudowna wycieczka, ja się nie ruszam a dno przesuwa się pode mną, normalnie telewizja. Miało to jeden tylko mankament, wylazłem na brzeg z pięćset metrów w stronę portu i musiałem włazić po po gorącym piasku w tym upale. A Lilipana ani widu. Ja się nie dziwię, pławię się od dwudziestu lat, dziesięć razy w Egipcie i żółwia nie widziałem, i teraz też nie zobaczyłem.
Na leżak, biała kawa z pianką, posypaną brązowym cukrem, pysznota. W wodzie ruch, łodzie przypływają i odpływają. Na jednej z nich nagły ruch, pokazują coś w wodzie, niedaleko od brzegu. Łapię maskę i tym razem naprawdę rzucam się do wody. JEEEEST, Lilipan, żywy i najprawdziwszy z prawdziwych. Co za cudowne stworzenie, przyzwyczajony do ludzi, spokojnie pasł się na łączce a ja sobie leżałem z twarzą w wodzie i na to patrzyłem. Nie ma nic piękniejszego od obserwowania zwierząt w ich naturalnym środowisku, gdy zachowują się naturalnie i swobodnie. A ten olewał wszystko i wszystkich, po prostu sobie podjadał. Odpłynąłem w kierunku brzegu zostawiając go w jego świecie, dwieście lat mu życząc, bo sto już mógł mieć.
Gdy wlazłem kolejny raz, tym razem bez maski, żeby się ochłodzić, trafił się kolejny. Wystawił tuż koło mnie łepek, żeby zaczerpnąć powietrza. Nawet Wiesław z Lalą zdążyli dopłynąć z brzegu, żeby go zobaczyć. A jednak naprawdę tu są. Jutro płyniemy na nury, ma być tego więcej, mam taką nadzieję.