Facebook girl
Bergamo nie metropolia, ale terminal lotniska spory, w większości są to sklepy, sklepy i jadłodajnie, jakby w Orion Center było mało. Samolot opóźniony o godzinę, a „wieczór panieński” już cały leży na podłodze. Zapowiada się ciężka podróż i krótka noc w kraju.
Wreszcie pakują nas do samolotu, mnie trafia się po prawej stronie przy oknie młoda blondynka z iphonem w ręku. Ten nowy typ człowieka charakteryzuje się tym, że zrasta się ze smartfonem w jedną całość. Panienka ani na chwilę nie przestaje mazać paluchami po ekranie. Jak ona sobie z tym razi, biorąc pod uwagę długość dolepionych szponów? Ano zupełnie spokojnie, czatuje z prędkością karabinu maszynowego.
W robocie oczywiście facebook, bo cóżby innego. Nie przestaje nawet mimo kategorycznych komunikatów załogi, co jej tam bezpieczeństwo lotu, trzeba skomentować, odpowiedzieć, focię posłać. Ostatnia to widok z okna gdy samolot już się rozpędza po pasie, wyłączyła facebooka dopiero gdy straciła zasięg.
Teraz przez bite dwie godziny przegląda swoje zdjęcia, też z prędkością karabinu, co ona tam może w tym tempie zobaczyć? A ma ich chyba nawet nie tysiące ale dziesiątki tysięcy. Oto nowy człowiek, dziecko Zuckerberga.
Podłączyła się z powrotem gdy samolot jeszcze był w powietrzu nad Modlinem i znów focie, komentarze itd. itp. Po co to piszę? Bo uwierzyć nie mogłem własnym oczom, że można aż tak zgłupieć, ale jak widać można. Po co to pojechało w Włoch? No właśnie.
Pora wracać do domu, tym razem droga zajęła mi czterdzieści pięć minut, bo wszyscy już spali. Rano znów się zacznie. Na szczęście prędko się z Modlinem nie zobaczymy, na wakacje i jesienią na Cypr lecimy z Okęcia. A na razie przerwa w zwiedzaniu Europy. Jest to też koniec tej książki a konkretnie pierwszego tomu. Ile ich będzie? Ile tylko damy rade zobaczyć i opisać, do rychłego spotkania gdzieś w Europie.