Dzikie historie ”, tak nazywał się jeden z najfajniejszych filmów, które w życiu widziałem. Jak z banalnej sytuacji zrobić dreszczowiec z brutalnym i tragicznym zakończeniem, o tym jest ten film. Dziś dla mnie najlepszą receptą na to, jest wylot z lotniska Warszawa-Modlin. Zanim się tam dostaniesz, miłośniku taniego latania, szlag jasny może cię wcześniej trafić, możesz się po drodze zabić, albo jeszcze lepiej, zabić kogoś innego. Dlaczego?
Bo dziś, a zwłaszcza w piątek po południu właściwie nie można tam dojechać, przynajmniej ja nie mogę. Próbowałem różnych kombinacji, tym razem mam pomysł taki. Pojedziemy autostradą do węzła Grodzisk, potem przez Błonie do Kazunia i tam wyjedziemy na siódemkę tuż przed mostem na Wiśle, za to już daleko od wszystkich korków.
Tak miało być, a było? Standardowy korek na A2 przed nieczynnym placem poboru nie zrobił na mnie wrażenia, było średnio, może z piętnaście minut straty tempa. Gdy zjeżdżałem na Błonie, myślałem, jaki to ja jestem cwany, bo przechytrzyłem system, czyli korek od Ursynowa, przez całą Wisłostradę i Łomianki i jeszcze dalej.
Gdy wjechałem do Błonia, nie mogłem uwierzyć. Sznur TIR’ów ciągnął się przez całe miasto. TIR to skrót od fr. Transport International Routier, 'Międzynarodowy Transport Drogowy'. Co więc robią te molochy w małym mazowieckim miasteczku? Jaki tam prowadzi międzynarodowy szlak? A żaden, ale kierowcy tych molochów mają swoje własne „ścieżki”, którymi podróżują, żeby uniknąć opłaty drogowej. A nasze państwo to toleruje.
A wystarczy postawić Inspektorów Transportu Drogowego i odstawiać ich na specjalne parkingi aż im się towar w pakach popsuje, albo odbiorcy odstąpią od umowy. W krajach, co do których poziomu rozwoju aspirujemy dawno sobie z tym poradzili. Nasza ITD. zamiast zająć się tymi oszustami, nastawiała w Polsce setki fotoradarów i niczym innym się nie zajmuje.
Druga sprawa, to ta, że za utrzymanie dróg płacimy my, a niszczą je firmy z Litwy, Łotwy, Estonii, Rosji, Bułgarii, Białorusi i tak dalej, które w tym monstrualnym korku widziałem.
Trzecia i na razie ostatnia, to wszyscy wiedzą, że w weekend wzrasta ruch samochodów osobowych i to znacznie. Za to transport towarów maleje, przynajmniej powinien. Ale nie w Polsce. Bo my nie możemy, jak na przykład Niemcy, po prostu zakazać ruchu TIR od piątku w południe do niedzieli wieczorem. Bo to zły „klimat” dla przedsiębiorców. A jaki „klimat” dla obywateli to władzę nic kompletnie nie obchodzi. Obywatele płacą podatki a firmy je „optymalizują”. Taka różnica, więc firmom trzeba „iść na rękę” a obywatelom „narobić w brew”. „Taki mamy klimat”.
Gdybym opisał wszystko, co mi w tym korku przyszło do głowy, powstał by thriller na miarę bestsellera, bardzo krwawy, gotowy scenariusz dla Quentina Tarantino na jego ostatni, najbardziej brutalny film.
Znów, jak w rozdziale „Modlin czelendż”, miałem ochotę zawrócić do domu, ale tym razem nie jedziemy sami. Gdy wreszcie pokonaliśmy Błonie, odetchnąłem z ulgą, przedwcześnie. Najpierw musiałem wyprzedzać mknących z zawrotną prędkością około sześćdziesięciu kilometrów na godzinę, miejscowych kierowców. Ale najlepsze było tuż przed zjazdem na „siódemkę”. Kolejny korek TIR’ów, taki sam. Teraz możliwość dotarcia do Modlina przed odlotem samolotu gwałtownie zmalała.
I wtedy się zaczęły „dzikie historie”. Naruszyłem świadomie i wielokrotnie tyle przepisów, że prawo jazdy zabrali by mi kilka razy, ale daliśmy radę i jesteśmy na lotnisku godzinę przed odlotem. A wyjechałem z domu dwie godziny temu. Pięćdziesiąt kilometrów w dwie godziny, z tego połowa „autostradą”. Gdyby w Polsce był taki dostęp do broni jak w USA, drogi z Warszawy do lotniska Modlin spływały by krwią. A ja byłbym znany w mediach jako „zabójca TIR’ów”. I dlatego każdy pomysł z ułatwianiem dostępu do broni jest w tym kraju skrajnie nieodpowiedzialny. A ja w tym roku, na szczęście, już się na lotnisko Modlin nie wybieram. Może, jak minie kilka miesięcy, to mi nerwy odpuszczą, ale będę teraz szukał najpierw połączeń z Warszawy albo będę wyjeżdżał cztery godziny wcześniej, ale najpierw wymienię sprzęgło w samochodzie, bo właśnie nam się kończy z tego wszystkiego.
Wieczór panieński
W kolejce do wyjścia na lotnisku nie sposób było nie zauważyć, kolorowo ubranej wyłącznie damskiej ekipy, która zdecydowanie wyróżniała się z tłumu. Może nie szarego, ale jednak dziewczyny były i ubrane i ustylizowane zdecydowanie niecodziennie. Bo i powód był niecodzienny. Dowiedziałem się jaki, bo siedziały w samolocie blisko nas.
Otóż ni mniej ni więcej, była to panna młoda z druhnami udająca się do Bergamo na wieczór panieński. Tak się w naszym pięknym kraju porobiło, że takie imprezki urządza się nie nad Zalewem Zegrzyńskim ale w na ten przykład w Bergamo. Jeśli to może być miernik rozwoju naszego kraju po 2004 roku, to wygląda na to, że już dogoniliśmy, to co za mojej młodości goniliśmy, a dystans niestety ciągle rósł. A teraz, proszę bardzo, wystarczy fantazja i … pieniądze. „Sky is the limit ”. I bardzo dobrze, niech mają to czego my nie mieliśmy.
W Bergamo umówiliśmy się na powrót, ale los sprawił, że spotykaliśmy się z nimi wielokrotnie, stąd też podtytuł tej relacji. Na razie jednak pojechaliśmy każde w swoją stronę.