Znów rutyna. Korek na autostadzie jak A2 w piątek po południu.
w New Siam 2 bez żadnych zmian, jakbyśmy wczoraj wyjechali a dziś wrócili. Dom zawsze pozostaje domem. Musieliśmy poczekać godzinę na pokój, to poszliśmy na śniadanie na Rambuttri. Według zasady, co dwa to nie jeden, dwa szejki, ananas i mango na dobry początek. Ananas daje świerzość a mango? To. Już czysta poezja, bardziej przypomina przecier, trzeba dobrze wciągać przez grubą słomkę. Zamówiłem coś z ryżem bez mięsa, coś było, nawet nie za ostre. Jak się to nazywało, zaraz zapomniałem, są wakacje a po takiej podróży własne imię można zapomnieć.
Wracamy do hotelu, mamy pokój od frontu na pierwszym piętrze, niestety blisko ulicy, będzie hałas. Nie ma co rozpakowywać, przyjechaliśmy z pustymi walizkami.
Idziemy na ... zakupy, bo niby co mamy do roboty. Ja zbieram kolekcję z ósmego odcinka Street Food in Bangkok, czyli desery. Nie ma z tym żadnego kłopotu, pełno tego wszędzie. I wszystko słodkie jak ulepek. Banany gotowane w kokosowym syropie, żeby mój lekarz to widział. Gosia próbowała pierożki z prosiaka, ale wypluła po pierwszym kęsie, ja też. Nie każde Tajskie smaki nam wchodzą, tu większość prawdziwych ulicznych przekąsek ma 'specyficzny' smak. Na ogół ociekają sosem rybnym a ten nył jeszcze pomieszany z octem. Może Nigelowi by smakowało. Ocet z rybą, to w końcu Angielski smak. Tylko dlaczego do kulek z wieprza? Ot cała Tajska kuchnia. Zabić ten smak sokiem z pomarańczy i po kłopocie. Wracam do słodyczy.
Żuciło mi się w oczy, że Ray Banów nie widzę. A to może być kłopot. Ale jak to możliwe? Gdy w końcu się znalazły, kupiliśmy od razu tuzin, na wszelki wypadek.
Nie mam w czym chodzić, to nabyłem dwie cudne letnie koszulki, już mam na następne dwa dni. I tak nam zleciało do wieczora.
Gosia miała problem ze starymi banknotami dolarowymi, które jej wcinęli w kantorze w Polsce. W Azji przyjmują tylko te po 2000 roku. Ale jest rada, trzeba iść do banku kurs gorszy ale wymienią.
Miałem chęć na kaczkę, ale chińskiej knajpy już nie ma. Trzeba będzie jechać do Cinatown. Na razie niech będzie Pad Thai i szejk z arbuza. Delikatne i smaczne. Na nocne orgie cała torba Tajskich słodkości i jestem usatysfakcjonowany.
Jest już noc ciemna, zapalają się lampiony ale wszędzie pustawo, nie ma frekwencji, martwy sezon.
Następują też zasadnicze zmiany pityczne, portrety zmarłego króla powoli zastępują konterfekty nowego, co na żywo pozwala zobaczyć, jak uniwesalne jest powidzenie 'umarł król, niech żyje król'.